Choć minęło dziewięć lat od debiutu Duńczyków, wciąż mam świeżo w pamięci moment ukazania się "Mechanical Spin Phenomena".
Miks patentów Meshuggah i Fear Factory przyniósł całkiem dobry rezultat. Mnemic i ich zindustrializowane granie okazało się ożywczym powiewem na metalowej scenie. Wtedy jeszcze nikt nie wpadł na to, by użyć takiego określenia, ale jestem pewien, że dziś, gdyby znowu debiutowali z tamtym materiałem, szybko zostaliby wrzuceni do szufladki z napisem "djent". Od tamtej pory zespół zrobił umiarkowaną karierę, z pewnością są bardzo popularni w ojczyźnie. W świecie nazwa Mnemic może być kojarzona, poza metalowym środowiskiem, wśród wielbicieli gier komputerowych i kina. "Ghost" pochodzący z "Mechanical Spin Phenomena" znalazł się bowiem na soundtracku "Alone In The Dark". Niemałym echem odbiła się wzmianka o Mnemic przez jednego z muzyków Metalliki. Teraz już trudno ustalić, kto z amerykańskiego bandu o nich wspomniał, faktem jest, że prasa podchwyciła to i przez chwilę Duńczykom poświęcano więcej uwagi.
Dobra passa, choć niekoniecznie prasa, została przerwana w 2010 roku. "Sons Of The System", czwarty krążek formacji był ewidentnym niewypałem. To wydawnictwo stało pod znakiem kompozycji do szybkiego zapomnienia. Uleciała również gdzieś energia, czyli znak rozpoznawczy Mnemic. Wprawdzie nikt po tylu latach nie oczekiwał strzału podobnego do "Mechanical Spin Phenomena", jednak wydany w 2007 roku "Passenger" nie zapowiadał takiego spadku formy. Być może właśnie on było powodem małego trzęsienia ziemi, jakiego autorem był lider zespołu Mircea Gabriel Eftemie (gitara). Z kapelą pożegnali się drugi gitarzysta Rune Stigart, basista Thomas Koefod oraz bębniarz Brian Rasmussen. W związku z czym z ludzi pamiętających debiut w Mnemic został jedynie wspomniany Eftemie. Widać uznał, że trzeba wpuścić do bandu trochę świeżej krwi. Z jakim rezultatem? Trzeba przyznać, że niezłym.
Mnemic przygotowali sprawdzony wywar, zmieniając jedynie proporcje składników, względnie dodając nieco nowych. Wciąż jest to mikstura groove, modern metalu oraz - tym razem - tylko szczypta industrialu. A co nowego? Na "Mnemesis" próżno szukać bardziej brutalnych partii, jakie można było usłyszeć na trzech pierwszych wydawnictwach Duńczyków. Niewiele jest też agresywnych riffów. "Mnemesis" ma bardziej zrównoważony charakter, numery zdecydowanie zawierają więcej melodii. To jest ta najbardziej rzucająca się w uszy zmiana. Muzyka ciąży w stronę progresywnego grania spod znaku Devina Townsenda. Niewątpliwie również wokal byłego krzykacza Scarve Guillaume'a Bideau podsuwa takie skojarzenia. Ten utalentowany wokalista teraz śpiewa częściej niż zwykle. Chyba tylko, żeby ukontentować starszych fanów tu i ówdzie wrzucone zostały bardziej agresywne czy ciężej brzmiące gitary, trochę połamańców, jakiś breakdown. Jednak niewiele tego typu grania na "Mnemesis".
Brzmienie jest bardzo przestrzenne, tak też wykorzystywane są klawisze i programming. Tworzą rozmazane tła, mniej jest czysto industrialnych dźwięków, choć o nich nie zapomniano, pojawiają się zdecydowanie rzadziej, niż w przypadku wcześniejszych materiałów. Postawiono na dźwięki, które w inny sposób kreują futurystyczny klimat.
Kierunek obrany przez zespół wydaje się właściwy. Wróciła radość z grania. Można powiedzieć, że "Mnemesis" to sprawdzian, który formacja zdała. Z pewnością sami muzycy mają świadomość, że jeszcze nie wszystko siedzi na swoim miejscu, ale sprawy zmierzają w dobrym kierunku. Płyty dobrze się słucha, jest na swój sposób przebojowa, brakuje jeszcze doszlifowania kompozycji, by bardziej przykuwały uwagę. Może następnym razem. Teraz Mnemic nagrał tylko dobry krążek.
Sebastian Urbańczyk