Tankard

A Girl Called Cerveza

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Tankard
Recenzje
2012-08-21
Tankard - A Girl Called Cerveza Tankard - A Girl Called Cerveza
Nasza ocena:
7 /10

Pomimo, że Tankard nie należy do czołówki światowego thrash metalu to niemieckiemu zespołowi nie można odmówić jego własnej legendy.

Trzydzieści lat istnienia, często pół żartem, pół serio, zostało zwieńczone piętnastym studyjnym albumem pt. "A Girl Called Cerveza".

Pierwszy krążek zespołu z Frankfurtu wydany nakładem Nuclear Blast zawiera dziesięć premierowych utworów. Dość powiedzieć, że utworów, które odświeżyły styl niekiedy określany "piwnym metalem" lub "alkoholowym metalem", bo zdaniem wielu fanów i recenzentów kilka ostatnich nagrań Tankard było ostrym pikowaniem w dół. Tymczasem hiszpańska dziewczyna, która zwie się piwo umożliwiła godne zaakcentowanie jubileuszu. Wszakże piętnasty krążek Tankard to pokaźna grupa chwytliwych melodii, dużo solidnego thrashowania oraz kilka efektownych niespodzianek, wśród których trzeba przede wszystkim wyróżnić zaproszenie Doro Pesch, występującej w duecie wokalnym z Gerre w nieco histerycznym "The Metal Lady Boy". Być może legendarna niemiecka wokalistka heavy metalowa stanowi obraz tytułowej Cervezy po kilkunastu piwach? Nie brakuje bowiem na nowym albumie Tankard tradycyjnego imprezowego klimatu. Oczywiście, nie ma tu również niczego, co by zredefiniowało wyobrażenie o niemieckim zespole, ale też chyba nikt od trzydziestoletniego Tankard prochu nie oczekuje. Liczą się przecież procenty.

Thrash metalowy kwartet - przy całej banalności tego sformułowania - zrobił swoje. Na piętnastym studyjnym albumie Tankard mogą podobać się bardzo szybkie i zadziorne kompozycje, których jednoczesna prostota, jak i wyrazistość tkwi w zwrotkowo-referenowej konstrukcji. Do bólu schematyczne solówki gitarowe Andreasa Gutjahra wcale nie brzmią źle, bo Tankard do grona najbardziej ambitnych zespołów nigdy nie aspirował, choć mimochodem kilka efektownych zagrywek basowych Franka Thorwartha może odwieść od tego lekkostrawnego klimatu. Warto też zauważyć, że drugi z niepodważalnych symboli zespołu, którym jest frontman Gerre wciąż utrzymuje wokalną charyzmę, która bez specjalnego kombinowania uczyniła z niego śpiewaka, rzekłbym w pozytywnym sensie awanturniczego. Ciekawe, że na przekór ogólnemu wrażeniu płynącemu z tego albumu kilka pierwszych utworów, w tym przede wszystkim nadspodziewanie mocne otwarcie w "Rapid Fire (A Tyrant's Elegy)" oraz wręcz agresywny "Witchhunt 2.0", mogły sugerować, że na starość muzycy Tankard zapatrzyli się w klasyków amerykańskiego thrash metalu. Nic jednak z tego! Płytę zdominowały utwory ociekające nośnymi partiami instrumentów gotowych akompaniować najlepszym metalowym imprezom.

Jubileusz został uczczony godnie, ale w związku z "A Girl Called Cerveza" można pokusić się o kilka uwag, będących odpowiedzią na to, czemu ten zespół nigdy nie zrobił większej kariery. Wszakże mi wystarczyło zaledwie kilka odsłuchań by do Cervezy już z wielkim entuzjazmem nie powracać. Krążek jest przewidywalny, a utwory pomimo świeżego brzmienia, po jakimś czasie zaczynają się ze sobą "zlewać". Koleżanka z okładki wcale nie pięknieje, za to narasta pragnienie, aby te pięćdziesiąt minuty trwało krócej. Pewnym oderwaniem od tych drobiazgów może być kupno pięknie wydanej edycji limitowanej, na której znalazły się materiał video do utworu tytułowego oraz koncert i wywiad z kapelą zarejestrowane w ramach 70.000 Tons of Metal. Dobrze się stało iż zespół doczekał się protekcji Nuclear Blast, której szefowie tym wydaniem sprawili ładny prezent zarówno muzykom jak i fanom Tankard.

"A Girl Called Cerveza" doskonale oddaje filozofię istnienia zespołu. Chodzi o solidny thrash oraz imprezę suto zakrapianą piwem. Nie da się z tego miksu wyciągnąć albumu, który wpłynie na losy muzyki, ale można nagrywać solidne krążki, które powinny trafić w gust szczególnie imprezujących fanów thrash metalu. Ponadto wartość "A Girl Called Cerveza" jest jeszcze związana z potencjałem koncertowym w plenerze, gdzie takie krążki sprawdzają się idealnie.

Konrad Sebastian Morawski