The Place Beyond the Pines
Gatunek: Klasyczna i filmowa
Mike Patton to niewątpliwie człowiek-instytucja, a i jeden z oryginalniejszych twórców swojego pokolenia.
Doskonale wszystkim znany z występów w Faith No More (w 2009 znalazł się nawet na liście sporządzonej przez Roadrunner 50 najlepszych heavymetalowych frontmanów wszech czasów), ale to jednak produkcje poboczne świadczą o olbrzymiej wrażliwości muzyka.
Mowa tu przede wszystkim o Mr. Bungle, Tomahawk i Fantômas, gdzie Patton eksploruje najróżniejsze muzyczne światy zapuszczając się często w awangardę i dźwięki eksperymentalne. Wziął się też ex-wokalista Faith No More od jakiegoś czasu za muzykę filmową, co wydawało się chyba tylko kwestią czasu biorąc pod uwagę atmosferyczność nagrań Pattona. Do tej pory trzy filmy zdobiła jego muzyka: krótkometrażowy "A Perfect Place" (2008) - kuriozalnie soundtrack był dłuższy od samego filmu; kasowa "Adrenalina 2" (2009); oraz włoską ekranizację "Samotności liczb pierwszych" (2011). Obecnie na ekrany polskich kin z rocznym opóźnieniem względem rynku USA wchodzi "The Place Beyond the Pines" (celowo pomijam spartolone tłumaczenie tytułu w postaci "Drugie oblicze"), amerykański dramat Dereka Cianfrance'a ze świetnymi rolami Ryana Goslinga (szczególnie ten wypadł brawurowo) i Bradley'a Coopera. Twórcą muzyki do produkcji jest natomiast właśnie Mike Patton. O filmie mówić jednak nie będziemy, bo nie czas i nie miejsce - może prócz tego, że warto obejrzeć.
Sama muzyka Pattona trzyma jak zwykle wysoki poziom, chociaż mowy o jakiejś wybitnej ścieżce dźwiękowej być nie może. Tutaj artysta robi wycieczki w stronę kompozycji chóralnych i symfonicznych z gitarowymi oraz fortepianowymi akcentami, a wszystko to w klimatach ciężkich, dusznych, dość mrocznych i podniosłych. Atmosferą patosu przypomina mi OST "The Place Beyond the Pines" Mozartowską "Lacrimosę" (szczególnie tą spod batuty Zbigniewa Preisnera). Utwory Pattona nie imponują długością (od minuty po maksymalnie czterech) i szkoda, że to raczej zbiór miniatur ilustracyjnych a nie konkretne i pełnoprawne kompozycje. Spada przez to wartość soundtracku jako płyty, której można słuchać w oderwaniu od filmu.
Druga sprawa, to fakt, że materiału Pattona jest na "The Place Beyond the Pines" ledwo trzydzieści minut. Poza tym na albumie znalazło się po jednym utworze: reżysera dźwięku Vladimira Ivanoffa (chóralny lecz lekko jazzujący "Miserere mei"), estońskiego kompozytora muzyki chóralnej i instrumentalnej Arvo Pärta (imponujący, dziesięciominutowy "Fratres for Strings & Percussion"); amerykańskiego twórcy poezji śpiewanej i indie folku Bona Ivera ("The Wolves (Act 1 & 2)"), a także "Ninna nanna per adulteri" Ennio Morricone oraz pachnący potańcówkami z lat sześćdziesiątych, typowy przytulaniec w postaci "Please Stay" w wykonaniu The Cryin' Shames. Koniec końców cały materiał, zarówno ten Pattona jak i pozostałych wykonawców, tworzy dość zwartą klimatycznie całość i całkiem udaną ścieżkę dźwiękową. Szkoda tylko, że utwory są tak mocno wyrwane z kontekstu (szczególnie te Pattona) i raczej ciężko słucha się ich jako pełnoprawnych kompozycji. To muzyczne pocztówki służące ilustracji konkretnych fragmentów obrazu, pozbawione charakteru piosenkowego.
Jeśli ktoś lubi podniosłe kompozycje na chór i orkiestrę symfoniczną, paradoksalnie jednak podane w formie minimalistycznej, temu soundtrack do "The Place Beyond the Pines" na pewno się spodoba - chociaż może poczuć niedosyt, że nie ma tu utworu pełną gębą. Najlepszą jednak reklamą jest chyba udział w tym projekcie Mike'a Pattona, bo jeśli już ktoś ma album kupować, to tylko jego fani.
Grzegorz Bryk