Premiera każdego kolejnego albumu super-grupy Fourplay to zawsze gigantyczne wydarzenie w świecie fanów jazzu i audiofilów. Nie inaczej jest w przypadku "Let’s Touch The Sky" - najnowszego dzieła amerykańskiego kwartetu.
Po znakomitej płycie "Energy" z 2008 roku wydawało się, że Fourplay osiągnęli absolutny szczyt w dziedzinie muzyki smooth-jazzowej. W karierze zespołu pojawiły się niestety komplikacje. Po premierze "Energy" i po trasie ją promującej, z grupy odszedł jej wieloletni gitarzysta, jeden z filarów charakterystycznego brzmienia kwartetu - Larry Carlton. Szybko jednak pojawił się jego następca, a okazał się z nim świetny Chuck Loeb, który zasadniczo wpłynął na brzmienie zespołu.
"Let’s Touch The Sky" nie zadowoli tych, którzy spodziewali się rewolucji brzmieniowej i kompozycyjnej w wydaniu Fourplay. Nowy album jest kolejnym krokiem w konsekwentnym uprawianiu szeroko pojętego smooth-jazzu. Chilloutowe, wysublimowane brzmienie materiału nie odbiega od - najwyższego bądź co bądź - standardu, jaki ustanowił kwartet już wiele lat wcześniej. Charakterystyczne harmonie fortepianu, solówki Nathana Easta, w których śpiewa unisono z partią basu, a także niezwykle precyzyjna gra Harvey Masona nadal pozostają znakami rozpoznawczymi zespołu. Chuck Loeb doskonale wpasował się formułę zespołu, zmieniając jednak charakter gitary prowadzącej. Nie usłyszymy już głębokiego brzmienia Gibsona i bluesującej frazy a’la Carlton. Loeb brzmi… inaczej. Bardziej jazzowo? Bardziej smooth?
Najnowszy album Fourplay to mieszanka wielu różnych klimatów i światów muzycznych. Są smooth-jazzowe ballady - takich jak akustyczna "More Than A Dream" czy "I’ll Still Be Lovin’ You", gdzie East tradycyjnie już objawia się jako świetny wokalista. Pojawiają się żywsze ze świetnym groovem - tutaj rewelacyjny "3rd Degree" czy "Pineapple Getaway". Są także utwory o charakterze wręcz stricte jazzowym - "Gentle Giant", "Golden Faders" czy "You’re My Thril"l z gościnnym udziałem Anity Baker. Zwraca uwagę również świetny numer "Love TKO" z udziałem Rubena Studdarda, który z powodzeniem mógłby radzić sobie na wszelkich popowych listach przebojów. Panowie z Fourplay pokazują jak powinno grać się porządny pop oraz jak należy podejść do smooth-jazzu, do jazzu czy bluesa.
Fourplay to niewątpliwie najwyższa półka artystów, którzy wyznaczają najwyższe standardy. Każdy kolejny utwór utrzymuje słuchacza w przeświadczeniu, że ma kontakt z muzyką komponowaną i wykonywaną z ogromną precyzją i profesjonalizmem. Swoją drogą - Fourplay stanowi dla mnie niezwykły fenomen. Jest to zespół, który tworzy ambitną i, co tu dużo ukrywać, trudną muzykę jazzową - pozostając przy tym strawnym i przyjemnym dla ucha laików i przeciętnych słuchaczy.
Przy okazji - "Let’s Touch The Sky" potwierdza to, co sami członkowie zespołu mówią o smooth-jazzie. Mianowicie, że jest to dla nich idea niewyczerpana, formuła muzycznej wypowiedzi pozbawiona granic. Rzeczywiście - wystarczy posłuchać ich najnowszej płyty, by przekonać się, co mieli na myśli.
Michał Milczarek