Floodlight
Gatunek: Jazz i fusion
Lipcowe upały stwarzają znakomite pole do popisu dla wszelkiego rodzaju lekarzy, meteorologów i uzdrowicieli, którzy radzą, jak się przed nimi ochronić i jak je znosić. Wszyscy są zgodni, że najlepszym rozwiązaniem jest po prostu nie wychodzić z domu.
Gdy żar lejący się z nieba da nam się we znaki na tyle, że nawet przebywanie w czterech ścianach sprowadza się do omdlałego spoczywania niczym skórka z banana, warto umilić sobie tę agonię czymś przyjemnym. Spokojny jazz to chyba dobre wyjście, a proponuję go za sprawą najnowszej płyty Immanuela Brockhausa.
Immanuel Brockhaus to pianista, który do swojego zespołu "zatrudnił" gitarę, bas i bębny. Podstawowy skład instrumentalny raczy nas na swojej płycie właśnie instrumentalnymi kompozycjami w liczbie dziewięciu. Wbrew temu, co można wyczytać na stronie wytwórni, muzycy wcale nie odkrywają żadnych nowych obszarów jazzu, a raczej poruszają się w kanonach, które zostały ustalone lata temu. W tekście, o którym mowa, autor zachwyca się energią i liryką, bijącymi z albumu. Niestety, niewiele to ma wspólnego z tym, co faktycznie możemy usłyszeć na płycie. Ta jest przewidywalna, pozbawiona werwy, chyba specjalne przygotowana na letnie upały, gdy jedyna aktywność człowieka powinna sprowadzać się do poruszania kolejnymi palcami u stóp. Kompozycje nie różnią się praktycznie niczym od siebie, potęgując uczucie znużenia. Brzmienie jest pozbawione jakiejkolwiek dynamiki, płaskie jak kort tenisowy widniejący na okładce albumu. Wśród instrumentów jedynie znośnie brzmią gitara i pianino, natomiast sekcji rytmicznej mogłoby wcale nie być, bo i tak jest ledwo słyszalna. Tekturowa perkusja i gumowaty bas ciągną się przez 48 minut trwania płyty.
Jeśli tylko potraktujemy album "Floodlight" jako "czasoumilacz", to z pewnością zdołamy przetrwać jakoś ten okres wycisku słonecznego. Lekarze nie polecają, ani nie odradzają słuchania jazzowych kompozycji w czasie upału, więc można zaryzykować i uruchomić krążek Immaunela Brockhausa. A nuż zrobi się chłodniej…
Kuba Chmiel