25 lat. Koncert w Trójce
Gatunek: Jazz i fusion
Na swój koncert dostał ledwo 60 minut, a dla Wojtka Pilichowskiego pewno i trzy godziny, to byłoby mało.
Biorąc pod uwagę karierę solową, występy z Woobie Doobie, zdolności improwizacyjne i przeszło 200 płyt, na których Pilichowski udzielił się sesyjnie, to i tych trzech godzin mogło by nie starczyć. Pewnie dlatego materiał na "25 lat", zapisie koncertu z okazji jubileuszu 25-lecia pracy twórczej ze Studia Koncertowego Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej, to tak szalona skakanka po stylach, gatunkach i najzwyczajniej po czasie. Wydaje się, że jedyne co łączy wszystkie zagrane kompozycje to właśnie wspaniale brzmiący bas Wojtka Pilichowskiego. Bo jest na tej płycie i fusion, jazz, rock progresywny, rock, a znajdzie się też pop czy to rdzenny czy z domieszkami elektronicznymi. Prócz gatunków zmieniają się też ludzie - poczynając od Pilichowski Band, poprzez Woobie Doobie, na gwiazdach kończąc, bo Pilichowski zaprosił na swój jubileusz Natalię Kukulską (w numerze "Save It For A Rainy Day"), Kasię Kowalską ("Straciłam swój rozsądek") i Jana Borysewicza ("Millerium'o" oraz wyborny cover z Katie Bush "Running Up That Hill" zaśpiewany przez Katarzynę Stanek). Ogólnie wszystkie wokalistki na "25 lat. Koncert w Trójce" wokalnie prezentują się nieziemsko.
Pomimo całkiem niezłych nazwisk ciężko jednak zapomnieć, że to Pilichowski jest tu gwiazdą. Basista daje mistrzowski popis basowego rzemiosła co raz czarując zmyślniejszymi solówkami i wirtuozerskimi liniami basu. Wsłuchując się w kolejne dźwięki czterostrunówki można momentami odnieść wrażenie, że oto na scenie dzieją się jakieś czary i tylko żal, że je słychać, ale nie można zobaczyć. To znaczy, fantastycznie, że można je usłyszeć, bo koncert brzmi doprawdy wspaniale, szczególnie pięknie brzmi oczywiście bas - soczyście, miękko, kojąco.
I właśnie chciałoby się, by ten koncert trwał i trwał, tymczasem widać, że presja czasu jaki dostali od Trójki artyści wymogła na nich zbytni pośpiech, za duży rozstrzał stylistyczny, albo po prostu za mało minut na przygotowanie dla tak nagłych zmian stylistyki. Trzeba było zaprezentować zbyt dużo w zbyt małym czasie. Przypomina mi się świetny koncertowy album Jacka Bruce'a "The 50th Birthday Concerts", w którym przejścia pomiędzy gatunkami były płynne, po mistrzowsku poprowadzone i praktycznie niezauważalne. Ale Jack Bruce miał na swoje show cztery godziny, tymczasem Pilichowski musiał się zmieścić i zarazem pokazać jak najwięcej w zaledwie godzinę.
Pod względem muzycznym "25 lat. Koncert w Trójce" to doskonała płyta. Niestety pozostawia pewien niedosyt, że chciałoby się więcej, że mogłoby to jeszcze trochę pograć, że Pilichowski ze swoją świtą mógłby zagrać więcej, bez pośpiechu, z miejscami na dłuższe improwizacje i bez aż tak znacznych, albo mocniej upłynnionych, przejść pomiędzy różnymi stylistykami. Nie zmienia to faktu, że płyty słucha się doskonale.
Grzegorz Bryk