Pitz

Tranquilizer

Gatunek: Jazz i fusion

Pozostałe recenzje wykonawcy Pitz
Recenzje
2013-07-10
Pitz - Tranquilizer Pitz - Tranquilizer
Nasza ocena:
8 /10

Niedaleko leży post-rock od jazz rocka. A przynajmniej w rzeszowskim wydaniu.

Pitz, grupa ze stolicy Podkarpacia, zaczynała swoją przygodę z muzyką od wspomnianego post-rocka, jednak dość szybko przeorbitowała się na dźwięki dużo mniej oczywiste, frapujące, a przy tym wciągające. Do swojego instrumentalnego wyczucia rocka dodali jazzową werwę, nie rezygnując ze sporych pokładów elektroniki, do których dokopiemy się na ich dwóch ostatnich wydawnictwach.

O ile płyta "Motety i jutrznia" była wydawnictwem bardzo trudnym w odbiorze, uciekającym od frazowania, rozmytym w elektronicznej mgle, o tyle najnowszy krążek "Tranquilizer", tym razem nagrany jako trio (szef zespołu Jacek Nizoł - bas, Sebastian Mac - gitara, Dominik Drapikowski - perkusja) z dodatkowym udziałem odpowiedzialnego za syntetyczne brzmienia Vasenba Piparjuuri, jawi się jako kwintesencja ambitnej, ale zarazem przystępnej muzyki.

Już otwierający całość "Blacksmith's Death" zwiastuje nowe podejście do muzyki Pitz, z wyraźnie zarysowanym motywem przewodnim, który pozwala słuchaczowi uchwycić niewidzialną więź między sobą a piosenką. Utwór oparty jest na basowej figurze, podbijanej nieregularnym rytmizowaniem perkusji i gitarowym, oszczędnym w formie, ale bogatym w treść rysowaniu melodii. "Ataractric Drug" posiada te same cechy, tyle że wzbogacony jest delikatną klawiszową poświatą, a także robiącym wrażenie "złamaniem" kompozycji w połowie, przyspieszeniem, w którym swoją klasę pokazuje Drapikowski.

Ciekawym mariażem jazzowego luzu, psychodelicznego rocka i kosmicznych elektronicznych wycieczek jest leniwy "Sunday", podobnie koi - zgodnie z tytułem - "Tranquilizer". Album wieńczy próba nawiązania kontaktu z jakąś obcą cywilizacją w "Copelandii" - piękny, ambientowy, nieco odrealniony smaczek na zakończenie i tak już wciągającego wydawnictwa.

Pitz pokazuje, jak pięknie można udanie łączyć ze sobą różne muzyczne światy za pomocą właściwie dość prostych środków. Niemniej trzeba też podkreślić, że takie piękno potrafią wycisnąć z instrumentów tylko muzyczni erudyci, biegli może niekoniecznie w technice gry (choć i tego im nie odmawiam), ale przede wszystkim w teorii kompozycji. Trio z Rzeszowa ma to coś, świetnie czuje dźwięki i, moim zdaniem, to jest klucz do artystycznego sukcesu "Tranquilizera".

Jurek Gibadło