Jakże mnie ta płyta ucieszyła! Na jednym albumie zawarto wszystkie te gatunki muzyczne, które po prostu uwielbiam: jazz-rock, blues, rock progresywny, fusion, funk, soul, hard rock.
Taki wykaz na pierwszy rzut oka może wyglądać na niezłe pomieszanie z poplątaniem, ale nie jest źle, bo "Vibrato" słucha się po prostu wybornie.
Dla przypomnienia, Paul Gilbert to gitarzysta zespołów Mr. Big i Racer X. Działalność w tych kapelach nie wyczerpuje jego muzycznych ambicji, bowiem często udziela się on w różnych projektach, dba również o swoją solową karierę. Bardzo regularnie, co 2-3 lata, nagrywa płyty firmowane swoim nazwiskiem. Gdyby spróbować kilkoma słowami opisać zawartość muzyczną solowych wydawnictw Gilberta z pewnością najczęściej pojawiałoby się określenie "rock" - czasem w prostym, energetycznym wydaniu ("Space Ship One") czasem nieco bardziej ambitnym ("Fuzz Universe"). Ale to nie wszystko. W swojej dyskografii Gilbert ma też bardzo dobry blues-rockowy album "Raw Blues Power" nagrany wspólnie ze swoim wujkiem i idolem z młodości Jimi Kiddem. Idąc dalej w analizie jego solowych dokonań warto zaznaczyć, że wydaje on zarówno albumy instrumentalne, jak i te z wokalem. Zdecydowana większość solowych krążków Gilberta jest mocno "zelektryfikowana", z małym wyjątkiem, bo "Acoustic Samurai" - zgodnie zresztą z tytułem - jest akustyczna. Już z tego bardzo pobieżnego opisu wynika, że artysta nie popadł w rutynę, nie powiela z płyty na płytę oklepanego schematu. Jednak to, co proponuje na swoim najnowszym albumie uznać wypada za największe zaskoczenie, dość wyraźnie odbiegające od wydanych wcześniej.
Na program "Vibrato" składa się osiem kompozycji nagranych w studio i trzy koncertowe pochodzące z trasy promującej krążek "Fuzz Universe". Album otwiera "Enemies (In Jail)" utrzymany raczej w klimacie ambitnego popu z lat '70 z jazz-rockowymi dodatkami i miłym funkowym pulsowaniem. Całość jest pięknie zagrana (rewelacyjni Paul Gilbert na gitarze, jego żona Emi na elektrycznym pianie i Thomas Lang na perkusji) i świetnie zaśpiewana (cudne harmonie wokalne, coś jak Steely Dan). Instrumentalny jazz-rockowy "Rain And Thunder And Lightning" podtrzymuje klimat poprzednika. Zagrany został w zawrotnie szybkim tempie, które tylko czasem jest przyhamowywane. Świetnie się tego słucha. Tytułowy kawałek to gorący funk utrzymany, a jakże, w klimacie lat '70. Znowu wypada powtórzyć wszystkie komplementy jakimi obdarzyłem poprzednie kompozycje. Kolejny instrumentalny utwór to "Put It On The Char". Emi Gilbert tym razem za klawiaturą organów Hammonda.
"Bivalve Blues" rozpoczyna się myląco żwawym rockowym fragmentem (coś jak Deep Purple z początku swojej kariery), by po zaledwie kilkunastu sekundach przerodzić się w klasycznego, majestatycznego slow bluesa. Oczywiście króluje tu Gilbert jako gitarzysta (w roli wokalisty też daje radę) ale i jego żona Emi dokłada swoje znakomite solo na Hammondzie. Jest to jeden z niewielu kompozycji utrzymanych w spokojnym tempie. Zaraz potem brawurowo wykonane "Blue Rondo A La Turk" Dave Brubecka. Oczywiście zamiast saksofonu Paula Desmonda słyszymy gitarę Paula Gilberta. Emi tym razem czaruje na fortepianie. Zmiana nastroju za sprawą genialnie zaśpiewanej piosenki "Atmosphere On The Moon", z urzekająco pięknym solo Gilberta. "The Pronghorn" to instrumentalny jazz-rock z Hammondem w tle i wplecionymi bluesowymi frazami. Pani i pan Gilbert ponownie zachwycają. Zamykając opis studyjnej części krążka warto zaznaczyć, że w porównaniu do poprzednich albumów, wyjątkowo duże pole do popisu pozostawił Gilbert swojej żonie. Co prawda wspierała go ona na wielu innych albumach ale aż tylu solówek nie zagrała nigdy - w tej dziedzinie jest prawie równorzędnym partnerem swego męża.
Wszystkie nagrania koncertowe to covery i to ze skrajnie różnych muzycznych bajek. Ten "secik" rozpoczyna "Roundabout" pochodzący z repertuaru zespołu Yes. Paul Gilbert z kolegami podał go w wersji mocno zelektryfikowanej ale z wyraźnie słyszalnymi i miłymi dla ucha odwołaniami do pierwowzoru ("andersonowe" harmonie wokalne, "squireowy" gęsto grający bas). "I Want To Be Loved" znany z wykonania Muddyego Watersa rozpoczyna się zgodnie przewidywaniami czyli dość blisko oryginału, ale mniej więcej od połowy rozpędza się w diabelnie szybkie boogie utrzymane w stylu starego dobrego Ten Years After z szybkostrzelnymi solówkami a'la Alvin Lee. Na koniec dostajemy prawdziwy cios między oczy, czyli "Go Down" z repertuaru AC/DC zapowiedziany jako "best song on the whole world". Wykonanie bardzo zbliżone do oryginału, ale słucha się go z dużą przyjemnością, bo to świetny numer no i pięknie sobie obaj gitarzyści "dialogują".
Na płycie króluje oczywiście Paul Gilbert ze swoimi gitarami ale równie ważni są pozostali towarzyszący mu muzycy bowiem ich wkład w ogólny obraz płyty jest absolutnie wyjątkowy. W tej studyjnej części są to: Emi Gilbert (instrumenty klawiszowe), Kelly LeMieux (bas) i Thomas Lang (perkusja). W nagraniach live towarzyszą mu Tony Spinner (gitara, wokal), Jeff Bowders (perkusja) i Craig Martini (bas).
"Vibrato" to 67 minut cudownej wycieczki w lata '70, a jednocześnie prezentacja niezwykle wszechstronnych zainteresowań Paula Gilberta. Niesamowity album w mistrzowskim wykonaniu wypełniony po brzegi muzyką jaką lubię. Dzięki Paul, zrobiłeś mi nie lada frajdę.
Robert Trusiak