Michał Czarnecki to jeden z tych gości, którzy chcą opowiadać historię o ludzkich sprawach w asyście gitary akustycznej i właściwie niczego więcej.
Przy „Subtelnym zaroście miasta” przypomniały mi się czasy, kiedy na studiach wsłuchiwałem się w leniwe opowieści od Gintrowskiego, Czyżykiewicza, Marka Dyjaka czy „Dobre miejsce dla naiwnych” Jacka Skubikowskiego. Podobny styl narracji, raczej oszczędna, akordowa forma.
Oczywiście Michał Czarnecki nie należy do pokolenia bardów, bardem nie jest i wciąż daleko mu do wspomnianych, tym bardziej, że Czarnecki nie buduje tu martyrologii, a opowiada o wielkomiejskiej codzienności. Niemniej chodzi o swego rodzaju storytelling obudowany gitarą akustyczną, czasem jakąś bluesową zagrywką. Ten klimat opowieści snutych w zadymionych knajpach, a przepijanych kolejnym kieliszkiem. Bo chyba tak jest, że Czarnecki śpiewa dla zmęczonych, samotnych długodystansowców, smutnych facetów po przejściach. Jak w tym świetnym „Dozorcy”:
Jest noc a ja słucham wciąż, te historie sąsiedzkie
- facet nie wie co z dzieckiem, czy to jego czy nie jego, czy co (…)
Słucham choć niekoniecznie chcę (…)
Jest noc a ja słucham wciąż
- ta spod szóstki gdy wyjeżdża mąż to przyjmuje facetów w różnym wieku, człowieku,
i bynajmniej nie w karty grać chcą”
Rzeczywistość trochę jak u Bukartyka. Już nie kabaret, a jeszcze nie poezja śpiewana.
Dla Czarneckiego od instrumentalnego warsztatu ważniejszy jest tekst, narrację opiera więc na prostych gitarowych biciach, choć z drugiej strony taki „Sen o starej ulicy” to prócz świetnego tekstu gitara nieco w stylu Johna Mayera albo Davida Philipsa – niebanalna z rozbudowaną linią melodyczną. Z kolei w „Ogródkach piwnych”, w których „kobiety się całują z minami zmuszonymi”, prócz akordowych fundamentów, jest też druga gitara – bardziej bluesowa, tworząca drugie dno w kompozycji. Utwór przypomina mi Raz Dwa Trzy, również za sprawą wokalu w duchu Adama Nowaka. A w „Palaczach” dość wyraźnie słychać… Dire Straits i Skubikowskiego. Gdzieniegdzie pojawia się perkusja, bas albo kazoo (a może grzebień? – w każdym razie brzmiące tak sobie, osobiście wstawiłbym tu harmonijkę).
I niby jest to płyta o Białymstoku i dziejąca się w Białymstoku, ale nie zawężałbym tak obszaru, bo nie o konkretne miejsce tu chodzi, nie o mapy, Czarnecki opowiada o rzeczywistości w ogóle. O Polsce. O ludziach. I niby jest to około pół godziny grania, ale chwyta za serce i wciąga w ten chropowaty świat Michała Czarneckiego.