Czy pamiętają państwo ubiegłoroczny album o niewdzięcznym tytule "Johnny Cash Remixed"? Mam nadzieję, że nie, a jeśli nawet jakiś radiowy fragment nieszczęśliwie zapętlił się w państwa głowach to dziś trzymam w swoich rękach odtrutkę. Johnny Cash przez tamte numery w grobie się przewrócił, a teraz wstał i biegnie, aby ratować swoje dobre imię. Szósta część cyklu American Recordings - materiałów nagrywanych wspólnie ze słynnym producentem Rickiem Rubinem - udowadnia, że wielcy artyści nie muszą nawet żyć, by wydawać wspaniałe płyty.
"Ain't No Grave" jest niczym pomnik - wielki i monumentalny, ale ukryty w ciemnej zapomnianej uliczce. Rick Rubin prowadził Casha przez te wszystkie odsłony sesji w American, motywował go, podsuwał nowe pomysły, piosenki, covery. To on był architektem tego pomnika. On go odsłonił, a nam pozostało tylko o niego dbać.
Johnny Cash rozpoczyna płytę takim oto zdaniem: "Nie ma grobu, który zatrzymałby moje ciało".
W tym zmęczonym głosie drzemie wciąż wielka siła. Siła, która nie pozwala mu się na stałe pożegnać ze słuchaczami. Utwór tytułowy zresztą może być pewnego rodzaju odpowiedzią czy sposobem polemiki z nagranym na "V: A Hundred Highways" utworze "God's Gonna Cut You Down". Odgłos upadających łańcuchów i przygrywający Scott Avett na banjo przywołują tę ascetyczną czarno-białą formę okraszoną jedynie pustym oklaskiem i delikatną gitarą. Za dobór repertuaru ogromne brawa należą się dla Ricka Rubina. Początek płyty to zdecydowanie jej najmocniejsza część. Utwór "Ain't No Grave" razem z "Redemption Song" powodują 6-minutowy strzał prosto w serce. "Redemption Song" to cover popularnej piosenki Sheryl Crow, ale w wykonaniu Casha trafia w zupełnie inną wrażliwość.. Wykonanie Sheryl - z całym szacunkiem - można odrzucić w niepamięć. To co zrobił z tą piosenką Johnny Cash przeszło wszelkie oczekiwania. Okrojone środki instrumentalne i głos, który jest gdzieś jedną nogą w trumnie i z bólem przenika przez mikrofon. A także tekst, który spokojnie mógłby wyjść spod pióra Casha nabiera tutaj dodatkowego kolorytu. I to melancholijne, transowo powtarzane "(...)freedom, freedom, freedom". Twórca Folsom Prison Blues wiedział dokładnie o czym i do kogo śpiewa. Kolejne utwory utrzymują równy poziom, pomimo że czuć w nich coraz większe zmęczenie. Są to piękne, mocno uduchowione piosenki, a szczególnie jedno z ostatnich nagrań autorskich artysty "I Corinthians 15:55". Ten, który spacerował po linie żegna się z nami w Hawajskim standardzie "Aloha Oe" obiecując, że jeszcze się spotkamy.
Sesja VI była nagrywana w 2003 roku, podobnie jak "A Hundred Highways" i podobnie, jak poprzedniczka miała być tą ostatnią. Czy szuflada Ricka Rubina jest już naprawdę pusta? Czy może jeszcze obdaruje tych, którzy o pomnik "Man in Black" dbają i pragną, aby w tej szufladzie znalazło się więcej taśm?
Johnny Cash patrząc z zaświatów może być jednak spokojny, bo obok marketingowego szału pomysłodawców remiksów jego piosenek rośnie nowe pokolenie, które kieruje country w bardziej alternatywnym kierunku. Pośmiertne albumy Casha są pełne wskazówek dla młodych twórców. Bez wątpienia, takie materiały jak "VI: Ain't No Grave" mają olbrzymie znaczenie. "There's one thing for certain, when it comes my time, I'll leave this old world with a satisfied mind."
Szymon Berliński