Dziewczęta przestały interesować się chłopcami z gitarą, a to chyba znak, że ich czasy minęły. W świecie świateł stroboskopowych, nieudolnie rymowanych tekstów i jak najprostszego przekazu, bardowie nie mają siły przebicia.
Jake Bugg na początku, po dwóch pierwszych naprawdę przyjemnych płytach, porównywany był na wyrost do największych pieśniarzy: Boba Dylana, Bruce'a Springsteena, Donovana, Dona McLeana. Później przyszedł zupełnie nikogo nie obchodzący "On My One" (2016). Notowania Bugga spadały, podobnie jak sprzedaż i zainteresowanie jego kolejnymi poczynaniami. Formuła się wyczerpała, a Bugg choć ma obecnie zaledwie 23 lata, stał się powtarzalny jak zacięta płyta. Niby wciąż coś tam dodawał, "Shangri La" (2013) chociażby doprawiał stylistyką indie rocka, obecnie lubi sobie zagrać na rockowo w stylu Beatlesów choć nie z taką samą klasą. Na "Hearts That Strain" jest dużo smyków, dęciaków i pianina, czyli romantyczniej niż wcześniej, ale przez to i dużo pompatyczniej.
Nigdy nie miałem nic przeciwko upodobnianiu brzmienia do tego z lat 60. Retro jest w porządku, jeśli się je dobrze zrobi. To znaczy, jeśli utwory mają w sobie coś poza retro samym w sobie. A przez większą część nowego albumu Jake'a Bugga rzeczy ciekawych dzieje się niewiele. Może walczyk "Waiting" w duecie z Noah Cyrus i przyjemnym saksofonem, ale i to naciągane, bo utworów brzmiących jak podróbka "Unchained Melody" z repertuaru Righteous Brothers muzyka słyszała już tysiące. Ładnie zabrzmiały wyśpiewana na tle smyków i pianina ballada "The Man On Stage" i zdecydowanie najlepszy na albumie za sprawą dość mrocznego klimatu "Hearts The Strain" (mocno inspirowanego "The Grave" Dona McLeana). To by było na tyle. Cała reszta to proste pioseneczki z takimi sobie melodiami, których jedyną charakterystyczną cechą jest to, że są retro. To znaczy, że brzmią jak z folk rock z lat '60.
Wydaje się, że Jake Bugg niepotrzebnie się spieszy. Wydał cztery płyty w przeciągu pięciu lat, a ma dopiero 23 wiosny, choć nieustannie dość zabawnie pozuje na takiego co z niejednego pieca chleb jadł i sporo już widział. W takim tempie, gdy dojrzeje do tego, by powiedzieć coś ważnego, coś więcej ponad historyjki o miłości wyśpiewane na tle cudzych melodii, już nikt nie będzie chciał go słuchać. Jak bardów śpiewających dla dwóch pijanych facetów w jakimś tanim barze, zagłuszanych przez dźwięki bez treści. Zwolnij Jake!