Sunrise Dust
Gatunek: Folk
W Poznaniu musi być jakieś wielkie ranczo, na którym garstka kowbojów za dnia wypasa bydło, a wieczorami wpatrzeni w słynne trio Easatwood-Van Cleef-Wallach mierzące się spojrzeniami i z rękami zastygłymi na kolbie rewolweru, wlewają w siebie whisky, a czasem chwytają za instrumenty i grają tak, że gdyby usłyszał ich Sergio Leone, to pewnie zechciałby nakręcić jeszcze jeden western.
Hersztem tej dzikiej bandy kowbojów jest Jakub Wilak, który po rozpadzie hard rockowej grupy Burbon postanowił pobaraszkować na gitarze solowo. Sama mała płytka "Sunrise Dust" to więc logicznie rzecz przede wszystkim sześciostrunowa, choć umniejszanie zasług pozostałym instrumentalistom powinno być karane szubienicą. Tym mocniej, że sekcja robi kapitalną rzecz, idealnie akcentuje wszelkie gitarowe popisy Wilaka. Ten zresztą gra tak, że Charles Bronson pewnie chętnie poimprowizowałby z nim na harmonijce, a człowiek zwany Ciszą gdyby tylko jakiś łowca nagród nie poderżną mu swego czasu gardła, pewnie by przemówił.
Takiej grupy nie mieliśmy w Polsce już od dawna, a szczerze mówiąc na myśl przychodzi mi tylko skamielina, która występowała w latach '60 pod nazwą Tajfuny (jeśli znacie ich "Zachodni wiatr", to jesteście w domu). Tu wybrzmiewają podobne country-westernowo-surf rockowe klimaty. Coś jak "Ghost Riders in the Sky" Stana Jonesa, najlepiej znane chyba w wydaniu Johnny'ego Casha, tylko całkowicie instrumentalnie, bardziej rockowo i nowocześniej. Niskie ukłony warto posłać w stronę The Ventures, bo to ich estetyka i ich scena, które bez wątpienia inspirują Wilaka i Kowbojów. Sam lider nie kryje inspiracji Hankiem Marvinem z The Shadows i Jamesem Calvinem Wilsey'em, sześciostrunowym Chrisa Isaaka.
Pierwsze skrzypce gra na "Sunrise Dust" Wilak, który z pomocą gitary wyczarowuje westernowe melodie i z udziałem chwytliwych riffów rodem z dzikiego zachodu wprawnie prowadzi narrację utworów, raz to grając głośniej, innym razem stawiając na surfowe, "falujące" motywy. Konstrukcja utworów zawsze opiera się na ramach rozbudowanego motywu głównego, który przechodzi w przyjemne dla ucha zwrotki. Z tej miłości dla westernowych klimatów i rockowej gitary rodzi się mocno postmodernistyczne country, które idealnie sprawdziłoby się jako muzyczne tło w tych wszystkich gatunkowych miksach filmowych od Quentina Tarantino (ot, choćby w takim "Django", czy pulpficition podobnych pulpach). Co prawda kinomanii mocno przywykli do Ennio Morricone, ale myślę, że Wilak świetnie sprawdziłby się we włoskich spaghetti westernach. To oczywiście dalsza perspektywa, która sprowadza się do prostego wniosku, że Wilak i Kowboje po prostu fajnie grają. Mała płyta ma zaledwie 4 utwory, 15 minut muzyki. To jednak wystarcza, by zainteresować.
No i może rzeczywiście brakuje mi w tych dźwiękach iskry szaleństwa (o ile granie instrumentalnego westernu w Polsce samo w sobie nie jest wariactwem), jakiejś mocniej impresjonistycznej solówki, dzikiej improwizacji. Być może na koncertach band daje się mocniej ponieść. Co prawda gwiazdą jest tu Wilak, ale w przyszłości chciałoby się też posłuchać jego pojedynków chociażby z harmonijką, albo z innym instrumentem z epoki poganiaczy bydła i pojedynków w samo południe. Jest to granie trochę zbyt bezpieczne, jak na niebezpieczne czasy, do których się odwołuje. Oczywiście można sobie gdybać, ale ostatecznie "Sunrise Dust" to niezwykle ciekawa propozycja, barwna, klimatyczna, a wreszcie i przypominająca estetykę dawnego, zdawałoby się że zapomnianego grania. No i gitara Wilaka nie dość, że brzmi naprawdę miło dla ucha, to serwuje porcję pociągających i nadspodziewanie klimatycznych melodii. Jest to solidna mała płytka i tylko czekać jakie cudo z niej wyrośnie.
Grzegorz Bryk