Co ma wspólnego Holandia z Dzikim Zachodem? Pewnie nic, co nie oznacza, że tamtejsi mieszkańcy nie mogą sobie pograć folkującego country. Tak uczynili The Common Linnets.
Historia tej grupy jest dość specyficzna. W chwili, gdy piszę te słowa duet już nie istnieje. Niby nic w tym niezwykłego, ale fakt, że jego debiutancki album, "The Common Linnets", ukazał się raptem trzy miesiące temu, już nieco dziwi. Okazuje się, że po roku istnienia i nagraniu jednego krążka drogi członków formacji, Waylona i Ilse DeLange, się rozeszły. Obydwoje postanowili wrócić do karier solowych.
Co po sobie zostawią? Płytę, która bije rekordy popularności w ich rodzinnym kraju, sąsiedniej Belgii oraz Austrii, a także singel "Calm After The Storm", który wdarł się do pierwszej dziesiątki notowań przebojów w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Irlandii.
Czym tam zachwyciła się Europa? Ano, proszę Państwa, niczym szczególnym. The Common Linnets trafili na dobry dla folku czas, gdzie właściwie każdy kto potrafi użyć gitary pedal steel, rozpisać wokale na kilka ścieżek oraz stworzyć jako taki chwytliwy refren, już jest w stanie podbić serca słuchaczy. Cóż, Ameryka musiała nas w końcu zarazić swoją muzyką "ludową".
Holendrzy nie są w żadnej mierze odkrywczy, sypią banałami i patentami z kręgu wyspiarskiego folku i jankeskiego country. Aranżują numery w przewidywalny sposób, śpiewają o sprawach, o których Taylor Swift mówiła nam na swoich pierwszych płytach już kilka lat temu, a Dolly Parton zdążyła przy nich wychować swoje wnuki. Obczajcie sobie "Hungry Hands", a zrozumiecie, o co mi chodzi.
Nie sposób jednak odmówić tym numerom uroku. Przywołany "Calm After The Storm" to naprawdę urocza ballada, z ciepło dudniącym basem i ślicznym śpiewem Isle. "Still Loving After You" to z kolei subtelna balladka z radosną partią gitary akustycznej. "Time Has No Mercy" to już bycze country pełną gębą, banjo dudni, sekcja buja w rytm końskiego chodu - taka sytuacja.
Ludzkość nic nie straci na dezaktywacji The Common Linnets, bowiem holenderski duet nie wnosi zupełnie niczego do historii muzyki. Za to zgrabnie odtwarza znane i lubiane patenty. To wystarczający argument, by przysłuchać się tej płycie kilka razy.
Jurek Gibadło