Co by było, gdyby Jim Morrison nie pił, grał folk i zamiast Paryżem, zafascynowałby się Barceloną? Prawdopodobnie nazywałby się George Ezra.
Wysyp młodocianych talentów songwriterskich w Wielkiej Brytanii trwa w najlepsze. Praktycznie każdego roku objawia się kolejny chłopak, który pisze niczym dojrzały facet, a dodatkowo składa wspaniałe przebojowe melodie. W ostatnich latach pojawiło się co najmniej kilku takich delikwentów, by wspomnieć Jake'a Bugga i Toma Odella. Teraz dołącza do nich George Ezra, który debiutuje płytą "Wanted On Voyage".
Pochodzący z Bristolu muzyk wyróżnia się na tle pozostałych. Owszem, tak jak oni sięga po folk, tyle że elektryczny i eklektyczny. Z jednej strony zapatrzony w "ludowe" odrodzenie Stanów Zjednoczonych spod znaku The Decemberists czy Bon Iver, z drugiej - dla odróżnienia - dysponujący głębokim, niskim, ale zarazem mocarnym głosem. Mnie osobiście jego barwa i wrażliwość przypomina przywołanego na wstępie Jima Morrisona, tyle że nie spłukanego procentami. Ezra brzmi nad wyraz trzeźwo i unika szaleństwa. Stawia raczej na gładkość i, że tak je nazwę, męskie ukojenie.
Jego piosenki opowiadają o podróżach i wakacyjnych przygodach: a to miłości w Barcelonie, a to nurkowaniu w Belgii (serio, sprawdźcie "Drawing Board"). Wszystko to tak ciepłe, tak pogodne, jakby George chciał stworzyć idealny soundtrack dla wakacji. Kwintesencją każdej piosenki jest melodia wyśpiewywana przez głównego bohatera (ta z "Blame It On Me" jest skazana na sukces!) obudowana przez delikatnie szarpaną gitarę elektryczną, bujającego akustyka, nieco schowaną w tle sekcję, a także szczyptę elektroniki. Ta ostatnia najpełniej objawia się w "Stand by Your Gun" - gdy usłyszałem pierwsze dźwięki tej piosenki, zacząłem rozglądać się wkoło w poszukiwaniu telefonu. Prościutka zagrywka idealnie nadaje się na dzwonek.
Ale to nie ona jest moim numerem jeden - ja najbardziej ukochałem "Did You Hear the Rain?", pierwotny blues, w którym Ezra wyje niczym Howlin' Wolf. Piorunujący efekt, szczególnie, że mamy do czynienia z białym muzykiem!
"Wanted On Voyage" to niezwykle przyjemna płyta, choć może niezbyt oryginalna. Udowadnia jednak, że Brytyjczyk ma gigantyczny talent, który już wkrótce - mam nadzieję - wybuchnie z pełną mocą.
Jurek Gibadło