Johnny Cash wydał nową płytę… W dwudziestym pierwszym wieku sytuacja, gdy zmarły muzyk wydaje album, jest całkowicie normalna, więc nikt się nie dziwi.
Zazwyczaj tego typu pomysły pochodzą od wytwórni, która nigdy nie ma dosyć jeśli chodzi o zarabianie kasy na artyście, nieważne czy żywym, czy umarłym. Mało tego, co raz częściej zdarza się, że więcej pieniędzy zarabia muzyk po śmierci, niż za życia. To taka luźna uwaga, warta przemyślenia obecnego podejścia do twórczości (gdzie muzyka gra drugie, albo trzecie skrzypce, a ważna jest sytuacja osobista artysty, lub nie daj boże sprawne opakowanie produktu).
"Out Among the Stars" to album zawierający niepublikowane nagrania z okresu 1981 - 1984. Utwory zostały zarejestrowane w momencie, kiedy Cash musiał na nowo zdefiniować siebie i udowodnić publiczności swoją wartość. Taśmy z kompozycjami (dwunastoma, w tym jako bonus znalazła się na albumie alternatywna wersja utworu "She Used To Love Me a Lot") odnalazły się podczas przeczesywania archiwów rodziny Cashów przez ich syna - Johna Cartera. Z owych dwunastu piosenek, tylko dwie napisał sam Johnny Cash (kolejno "Call Your Mother" i "I Came to Believe"). Nie ma w tym nic dziwnego, w tamtych czasach bardzo często podpierał się on songwriterami, samemu komponując szczątkowe ilości materiału.
Płyta trwa czterdzieści minut i nie da się ukryć, nie znajdziemy na niej niczego odkrywczego dla twórczości tego muzyka. Poprawnie napisane kompozycje, zaśpiewane zgodnie ze schematami nie odbiegającymi od konwenansów stylistyki country, nadają się idealnie do puszczenia podczas jazdy pickupem przez bezdroża Ameryki (tfu, Polski).
Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że materiał został zmiksowany zbyt sterylnie. Z tego powodu, po pierwszym przesłuchaniu miałem ochotę wywalić album do śmieci, gdyż zbytnio trącił mi znanym u nas z gal biesiadnych, czy innych festiwali w Mrągowie, country-polo. Według mnie Johnny Cash to jeden z tych nielicznych artystów, którym wystarczy jedynie czteroślad, gitara i głos. To był jego czar, brzdąkając C-dur i G-dur na gitarze i wyśpiewując hipnotyzującym głosem mroczne, czy dające nadzieję teksty, od samego początku czarował publiczność. Nie mam pojęcia, czy jest to zbyt radykalne podejście, niemniej uważam, że krążek brzmiałby naprawdę znakomicie, gdyby usunąć z niego wszelkiej maści dodatki… Czyli zbyt nowoczesny sznyt, duety wokalne (przede wszystkim z żoną June, ale to może tylko mój antyfetysz, albowiem nie znoszę kobiecego głosu w country), a zostawić samego Casha i to co ma nam do opowiedzenia za pośrednictwem podstawowych, surowych środków wyrazu. Bonus track, o którym wcześniej wspomniałem, to już wisienka na torcie przesady w próbach pchnięcia Casha w nowoczesność.
Te wszystkie minusy nie są w stanie ukryć faktu, że cały czas mamy do czynienia z geniuszem wielkiej klasy. Ta klasa i dostojeństwo bronią płytę, która na pewno znajdzie wielu fanów zadających sobie pytanie "Dlaczego czekaliśmy na te utwory tak długo?". Do tych właśnie ludzi, przede wszystkim, skierowany jest "Out Among the Stars" i właśnie fani Casha powinni być najbardziej usatysfakcjonowani tym wydawnictwem.
Piotr Rutkowski