Austin Lucas miał szansę zostać spadkobiercą dorobku country i bluegrassu, niosąc dalej kaganek oświaty i przedłużając istnienie tych pięknych gatunków muzycznych w ich najlepszym wydaniu.
Pochodzi on wszak z muzykalnej rodziny, ćwiczył swój głos w Indiana University Children’s Choir, a nade wszystko od małego ubóstwiał amerykański folk. Problem polega na tym, że na swojej drodze spotkał również amerykański punk-rock i niestety postanowił tę muzykę połączyć ze swoimi wcześniejszymi fascynacjami. Owocem tego toksycznego związku jest najnowsza, piąta w sumie płyta o tytule "Stay Reckless".
Łączenie rdzennego folku USA z brzmieniami rodem z MTV jest dla mnie rzeczą naganną. Cóż jednak, skoro artyści podążający tą drogą świetnie prosperują w branży muzycznej i odbywają długie i dalekie trasy koncertowe. Austin Lucas mimo wrodzonego daru do tworzenia country chyba stwierdził, że pod czystą postacią się to gorzej sprzeda i zaczął kombinować. I trochę przekombinował. W efekcie na "Stay Reckless", obok sporej ilości fajnych kawałków, znajdziemy kilka takich, których nie da się słuchać. Austin Lucas bardzo dobrze śpiewa, ma ładną i oryginalną barwę, świetnie pasującą do amerykańskiego folku. W równie dobry sposób posługuje się gitarą, czuć w jego grze doświadczenie i zamiłowanie do klasycznych, countrowych brzmień. Szkoda, że jest to za mało uwydatnione w niektórych kompozycjach. Połączenia country z popem i punk-rockiem nie do końca przypadły mi do gustu. Brakuje w nich większego polotu i dynamiki. Zdecydowanie lepiej wypadają bardziej tradycyjne, utrzymane w duchu minionej epoki utwory.
Słychać, że w Austinie Lucasie drzemie ogromny potencjał. Szkoda, że nierozsądnie go wykorzystał. Postawił trochę na zbyt eksperymentalne brzmienia i o ile przysporzy mu to więcej fanów wśród nieokreślonej muzycznie młodzieży, to może mu odebrać kilku starych zwolenników. Słuchacze sami wybiorą, czy wolą najnowszy, muzyczny wynalazek, czy tradycyjne melodie, zawarte na poprzednich płytach.
Kuba Chmiel