Calexico

Algiers

Gatunek: Folk

Pozostałe recenzje wykonawcy Calexico
Recenzje
2013-06-17
Calexico - Algiers Calexico - Algiers
Nasza ocena:
9 /10

Z Calexico jest trochę jak z mistrzowską, surową i oszczędną w formie prozą Richarda Yatesa. W prostych zdaniach, z wielką lekkością pisarz potrafi nakreślić obraz tak, że dokładnie wiemy, z jaką sytuacją czy też z jakiego typu bohaterem mamy do czynienia.

Otrzymujemy zarys, który zgłębiamy wraz z lekturą. Podobnie duet z Arizony podrzuca pojedyncze dźwięki, będące obietnicą (spełnioną) czegoś niezwykłego, co odkrywamy z czasem. Z zaskoczeniem skonstatowałem, że od wydania znakomitego "Carried To Dust" minęły już cztery lata. Mimo to, ów materiał mam świeżo w pamięci. Calexico zaserwowało wtedy wysmakowany miks surowej americany, alternatywnego country, indie folku, zwykle też dodając szczyptę jazzu i rocka. Wygląda na to, że muzycy z Tuscon znaleźli złotą receptę na pisanie zajmujących kompozycji. "Algiers" dowodzi, że nie zamierzają spuszczać z tonu.

Tytuł "Algiers" nie nawiązuje do stolicy Algierii, ale do dzielnicy Nowego Orleanu, znajdującej się na zachodnim brzegi Mississippi. Tam właśnie panowie, po raz pierwszy na czas nagrań opuszczając Arizonę, udali się w poszukiwaniu inspiracji. Trzeba jednak przyznać, że płyta brzmi, jakby nigdy nie ruszali się poza granice południowego-zachodu.

Materiał ponownie współprodukował Craig Schumacher. I słusznie, bo czuje i rozumie tworzywo Calexico jak mało kto. Co również zawiera się w standardowym pakiecie, przez studio przewinęło się mnóstwo muzyków sesyjnych. Ściślej ujmując osiemnastu. Grających na różnego rodzaju gitarach, instrumentach dętych, smyczkach. Album wzbogaca również brzmienie thereminu, mellotronu, akordeonu, pianina czy Mooga. Nie jest to jednak jakaś szalona orkiestra. Każdy instrument ma swój czas, mogą to być trzy dźwięki wrzucone w odpowiednim miejscu, może być nieco dłuższa partia. Bohaterów "Algiers" ma jednak dwóch. Jak pisałem wcześniej, twórczość Calexico jest bardzo oszczędna, subtelna oparta na brzmieniu gitar Joeya Burnsa i skromnego zestawu perkusyjnego Johna Convertino. Obaj są mistrzami w swoim fachu.


Ten album to historie. Smutne historie opowiadane w jakimś zadymionym lokalu. Właściwie swoją beztroską wyróżnia się tylko "Splitter", do którego nakręcono video (drugim jest "Para"). Na "Carried To Dust" subtelną formę udało się połączyć z zaskakującą chwytliwością. Ten kierunek udało się podtrzymać na najnowszym wydawnictwie. Zgrabne tematy podrzucane przez Burnsa i bardzo specyficzna rytmiczna gra Convertino są esencją "Algiers". Niekiedy kompozycje brzmią jak jakiś stary odkurzony winyl z zapomnianymi nagraniami. Jak podróż do przeszłości, gdzie duch muzyki był ważniejszy od jakości nagrań, choć i w tym względzie nie można Calexico niczego zarzucić. Te stłumione, wyciszone kompozycje porywają i wciągają nawet bardziej niż wspomniany przebojowy "Splitter".

A tu i ówdzie wciąż duet potrafi zaskoczyć. Jak folkową balladą "Fortune Teller" (znakomity temat z chórkiem), która brzmi jakby wyciągnięta z płyt Dylana. Tytułowy instrumentalny "Algiers" posiada znakomity temat na gitarę grany w pętli i pokazuje, że muzycy nie zapomnieli o tym, że jazz był niegdyś obecny na ich najlepszych płytach ("The Black Light" i "Hot Rail"). Akustyczny temat w leniwie snującym się "Maybe On Monday" tylko potwierdza klasę tego albumu. Podobnie "Better And Better" skradający się do słuchacza, płynący niespiesznie, w którym Burns pyta "Is it better? Is it better and better? Is it better with nowhere else to go?".

Calexico nagrało kolejną stylową płytę, z czego można się tylko cieszyć. Klimat Nowego Orleanu przysłużył się muzykom, którzy stanęli na wysokości zadania przybliżając nam muzyczny świat amerykańskiego południa i południowego-zachodu. Burns i Convertino to mistrzowie w snuciu muzycznych opowieści, ponownie podanych w piosenkowej formie. To jest podróż do przeszłości pokazująca świat, który pomału może odchodzi do lamusa. Muzyka z duszą to rzadkość, dlatego tym bardziej należy docenić takie wydawnictwa.


Warto wspomnieć, że album jest dwupłytowy. Bonusem jest płyta nagrana z Radio Symphonie Orchester Wien oraz Deutsches Filmorchester Babelsberg. Obie orkiestry symfoniczne wzbogaciły brzmienie starszych i najnowszych utworów (łącznie dwanaście).

Sebastian Urbańczyk