"No, Rysiek, tak, już można grać?" - to pytanie można usłyszeć na początku płyty "Południowy wiatr". Zadaje je Paweł Szymański, a jak można się domyślić z opisu na pudełku, adresatem jest Ryszard Szmit, realizator dźwięku.
Rzecz dzieje się w Studiu Radia Olsztyn. Przynajmniej fizycznie, bowiem mocą dźwięku, atmosfery nagrań i pobudzających wyobraźnię poetyckich tekstów Paweł Szymański zabiera nas po raz kolejny w daleką podróż.
Miłośnicy Pawła Szymańskiego przyzwyczajeni są do dalekich podróży. Odbyli już ich w sumie dwie, bowiem tyle płyt nagrał dotychczas artysta. Dlaczego porównuję jego albumy do podróży? Głównym powodem jest niesamowity klimat kompozycji, stylistycznie ocierających się o folk, bluesgrass i country, czyli typowych gatunków reprezentowanych przez amerykańskich bardów, dla których jedyną wartością w życiu była ich gitara i codzienny występ w coraz to innej oberży. Ten minimalizm uchwycony jest również u Pawła Szymańskiego, który jako klasyczny "one-man band" występuje śpiewając i grając na gitarze i harmonijce jednocześnie. Tyczy się to koncertów, bowiem płyty zwykł ostatnio nagrywać z zespołem. Nadal jednak w surowej formie, z kontrabasem, delikatną perkusją, czasem z akordeonem lub mandoliną.
No dobrze, ale jak prezentuje się muzyka na najnowszej płycie Szymańskiego? "Południowy wiatr" stanowi kontynuację drogi obranej na dwóch poprzednich albumach, czyli wciąż jest nastrojowo, melodyjnie, z dobrymi tekstami i po polsku. Nie ulega wątpliwości, że za sprawą tej płyty miłośnicy twórczości artysty poczują się jak w domu, a przeciwnicy nie zmienią o nim zdania. Pytanie jednak, czy to nie za mało? Jeśli chodzi o taką stylistykę, to Paweł Szymański nie jest Wysockim, Okudżawą czy Nohavicą. A utwory tych artystów potrafiły przykuć na dłużej i zaskakiwały nawet przy wielokrotnym przesłuchiwaniu. Najnowszej płyty Pawła Szymańskiego słucha się natomiast przyjemnie, lecz bez głębszej refleksji.
Kuba Chmiel