Wytwórnia Ad Noisem nie przestaje serwować nam udanych i intrygujących wydawnictw. Niedawno mieliśmy przyjemność recenzować dla Was świetny album projektu Igorrr. Teraz czas przyszedł na "Guilty Cloaks" Raoula Siniera…
"Guilty Cloaks" jest już piątym albumem tego francuskiego artysty (a właściwie człowieka renesansu zajmującego się poza muzyką także grafiką oraz filmem) nie licząc wcześniejszych czterech wydawnictw nagranych pod szyldem Ra. Tym razem Raoul - kontynuując dalszą ewolucję swojej twórczości - postanowił oprzeć swoje kompozycje na większej dawce melodii i bardziej "ludzkich" dźwięków. Nadal jednak za każdym rogiem czai się tutaj niepokojąca tajemnica…
Oprawa graficzna "Guilty Cloaks" kojarzy się z "Miasteczkiem Twim Peaks". Pamięta ktoś jeszcze słynny czerwony pokój umiejscowiony w zaświatach/śnie Laury Palmer? A tajemniczego chłopca ukrywającego swoją twarz pod papierową maską? Słuchanie płyty Raoula Siniera jest przeżyciem podobnym do oglądania filmów Davida Lyncha. W kontekście zajęcia się twórcy "Zagubionej autostrady" muzyką wyobraźnia obu panów wydaje się jeszcze bliższa. W inteligentny sposób połączono tutaj szaloną, agresywną elektronikę z sennym, wyrwanym jakoby z rzeczywistości, wokalem. Przykładem tego, że z takiego mariażu może powstać potencjalny alternatywny przebój jest choćby "She Is A Lord" czy "Over The Table" z zapadającymi w pamięć subtelnymi melodiami. Ambicją Siniera nie jest jednak nagrywanie hitów. Jego celem zdaje się być bardziej zapraszanie słuchacza do kreowanego przez niego dźwiękami onirycznego świata.
Wspomniałem przedtem, że tym razem Raoul nagrał materiał bardziej "ludzki". I faktycznie. W nowych numerach można odnaleźć więcej ciepła i mniej zmechanizowanej elektroniki. "Too Late" oparte jest na barokowych organach, zaś "Flat Street" to wręcz kawałek rockowy. "Summer Days" zaskakuje zaś - w kontekście całości - lekkością.
Album można polecić wszystkim fanom dźwięków niebanalnych, mających w sobie jednak element pewnej przyswajalności powodujący, że słucha się go po prostu dobrze.
Jacek Walewski