Damon Albarn od dawna cierpi na syndrom Davida Bowiego - zawsze musi być najszybszy i najlepszy. Tym razem na tapetę wziął ostatnie dziecko Apple - iPada - i postanowił wycisnąć z tej maszynki trochę interesujących dźwięków.
Nadproduktywny Brytyjczyk na pewno zrealizował pierwsze "naj". Owszem, prawdopodobnie jacyś mało znani artyści nagrali album przy użyciu coraz popularniejszego tableta wcześniej od niego, ale wśród muzyków ze światowej elity Albarn jest numerem jeden. Za dystansowanie konkurencji zabrał się podczas trasy promującej ostatni regularny album projektu Gorillaz "Plastic Beach" (z marca 2010); konkretnie między 3 października a 3 listopada 2010. Wtedy to Damon przy użyciu dostępnego oprogramowania bawił się swoim iPadem za kulisami koncertów, w autobusie, hotelu, nawet na stacji kolejowej - jeśli macie pomysł na jakieś inne miejsce niezwiązane na co dzień z nagrywaniem piosenek, to z pewnością można je dopisać do powyższej listy. Tak oto powstał zbiór 15 kawałków, które artysta udostępnił do odsłuchania na swojej stronie internetowej w Boże Narodzenie.
Pytanie - co z drugim "naj"? Tu, niestety, nie mam zbyt dobrych informacji - "The Fall", delikatnie rzecz ujmując, nie powala. Albarn wyraźnie potraktował ten album na zasadzie eksperymentu, dźwiękowej zabawy przy użyciu nowej technologii, która być może w przyszłości posłuży do nagrania porządnego materiału. W tym wypadku mamy bowiem do czynienia z sytuacją, w której chłopak dostał do ręki nową zabaweczkę i chce sprawdzić, co się stanie po wciśnięciu poszczególnych klawiszy.
Teoretycznie "The Fall" mogłoby być dla muzyki czymś w rodzaju "Kid A" drugiej dekady XXI w. - Gorillaz próbuje postawić na klimat, grę brzmieniem, zostawia natomiast w tyle melodie. I właśnie na tym polega różnica pomiędzy wirtualnym składem Albarna a Radiohead - tu nie ma ciekawych, intrygująco brzmiących piosenek. Dość powiedzieć, że najlepiej wypada wokal Damona, często przemielony przez różne efekty (patrz całkiem udane "Little Pink Plastic Bag"), ale też czysty, gdzieś tam przywołujący linie znane z Blur (vide "Amarillo").
Muzycznie już nie jest tak kolorowo - wszędzie mamy ten sam schemat. Albarn loopuje jakiś beat, dorzuca bas (niekiedy zdarzy mu się go uwypuklić jak np. w "Shytown"), kładzie na to dźwięki klawiszy, które miejscami przypominają nagrania jakości MIDI ("Hillbilly Man"). Czasami zdarzy mu się zaskoczyć dźwiękami wsamplowanej gitary ("Revolving Doors" czy też "Bobby In Phoenix") - wtedy robi się nawet przyjemnie. Znajdą się wśród tych eksperymentów motywy, które potrafią na dłużej przykuć uwagę - mój ulubiony to "The Snake In Dallas" z dźwiękami imitującymi instrumenty dęte - ale generalnie całość upływa raczej niezauważona.
W sumie Damon Albarn nie musi się wstydzić za "The Fall", przecież i tak nie firmuje dokonań Gorillaz własną twarzą. Chciał się pobawić, poeksperymentować, a przy okazji podrzucić fanom trochę nowej muzyki. Nie dajcie się jednak namówić na kupno "fizycznej" wersji tego albumu, która niedługa ma trafić na sklepowe półki. Po pierwsze - zaoszczędzoną kasę lepiej wydać na inne (czytaj: lepsze) płyty, a po drugie - skoro "The Fall" jest znakiem naszych czasów, to niechaj jako taki będzie traktowane. Słuchajcie go więc przez Internet i czekajcie na nowe iPadowe dzieci Albarna i jego rysunkowej brygady.
Jurek Gibadło