Equinoxe Infinity
Gatunek: Elektronika
Artystycznie nie bardzo wiodło się Jarre'owi w ostatnich latach. Można nawet powiedzieć, że albumami wydawanymi od roku 2015, niegdysiejszy mistrz i rewolucjonista muzyki elektronicznej, narobił sobie więcej szkody niż pożytku.
A już na pewno starzy fani mogli pogrozić Francuzowi pięścią, że nie w tę stronę Maestro, zawróć! Może rzeczywiście Jean-Michael te opinie przytulił do serca, bo postanowił wziąć w tył zwrot i sięgnąć po swoje klasyczne brzmienie i dzieło. Zupełnie jak ostatnio Mike Oldfield powrotem do Ommadawn pokazał, że wciąż potrafi tworzyć jak za najlepszych lat, tak Jarre wyjął z zakurzonej półki klasyczny album "Equinoxe" (1978) i postanowił opowiedzieć kolejną część tej muzycznej podróży.
"Equinoxe Infinity" wydano 16 listopada 2018, dokładnie co do dnia 40 lat od momentu premiery oryginalnego "Equinoxe". Na okładce ponownie pojawili się stworzeni przez grafika Michela Grangera tajemniczy "podglądacze", watchmeni. Co ciekawe, nowy krążek Jarre'a został wydany w dwóch wersjach okładkowych (odpowiedzialny za nie jest artysta Filip Hodas): jedna gdzie watchmeni otoczeni są przyrodą, jest ład i spokój, na drugiej zaś panują postapokaliptyczne chaos i zniszczenie. Odnosi się to do samej idei krążka - ma on bowiem opowiadać o relacjach pomiędzy ludzkością a nowymi technologiami, które mogą obrać dwa przeciwne kierunki. Jest to muzyka stricte instrumentalna, więc pole do interpretacji daje Jarre i jego dzieło całkiem spore, oczywiście jeśli ktokolwiek ma ochotę doszukiwać się tu symboliki, ukrytych znaczeń i historii.
40 minut nowej muzyki od Francuza to jego klasyczne brzmienie pełne syntezatorowych, kosmicznych pasaży, raz to bardziej przestrzennych, ambientowych, innym razem nawet dyskotekowych, nieco trącących obciachem. Bez wątpienia wiele kontrowersji wzbudzi fragment "Infinity" - skoczny, przejaskrawiony, brzmiący trochę jak podkład pod nasze disco polo, jakkolwiek źle to brzmi. Jest to jednak bodaj jedyny moment z nowego materiału Jarre'a, który mocno mierzi, budzi niesmak. Cała reszta to całkiem poprawna paleta pastelowych, syntezatorowych dźwięków, nie ma tu może nośnych motywów na miarę oryginalnego "Equinoxe", chociażby z (swego czasu zdobiącego czołówkę niezwykle popularnego programu popularnonaukowego "Kwant") utworu „Equinoxe 5”, ale albumu jako całości słucha się całkiem przyjemnie.
"Equinoxe Infinity" nie jest wielkim powrotem Jean-Michaela Jarre'a na elektroniczne rubieże, chociaż patrząc na ostatnie poczynania Francuza, można tak pomyśleć. Premierowy krążek nie ma startu do klasycznych dzieł, nowych słuchaczy Jarre zapewne tym materiałem nie zdobędzie, ale starzy fani nie powinni się jakoś poważnie na niego za "Equinoxe Infinity" gniewać. Czyli nie jest źle.