Duet z Frankfurtu postanowił dźwiękami osmolić świat, nadać mu charakter permanentnie czarno-biały i pesymistyczny.
Julien Bracht i Markus Nikolaus robią to głównie za sprawą rozciągającej się w nieskończoność, gęstej i lepkiej sieci klawiszy nałożonej na hipnotyczne beaty perkusyjne, nierzadko ubogacone rytmami elektronicznymi, i niskie basy. Tworzą ponurą, rozmarzoną i odrealnioną wielkomiejską atmosferę zatopioną w stylistyce post-punkowej wymieszanej z klimatem zimnej fali. Tytuł debiutu "Hymns of the Night" nie został wyciągnięty z rękawa. W swojej muzycznej wizji Lea Porcelain zbliżają się do twórczości takich ponuraków jak Can, Boards of Canada, oczywiście Joy Division i tych najbardziej spowolnionych utworów Depeche Mode.
Szkoda tylko, że większość numerów jest utrzymana w jednostajnym, powtarzalnym, po prostu nudnym rytmie. Wokaliści coś tam smęcą pod nosem, a sama muzyka pozbawiona barw, zlewa się w dźwiękową, ulepioną ze smolistych i posępnych klimatów pulpę bez ciekawszych momentów, czy fajniejszych pomysłów. W miarę sympatyczniej zagra bodaj tylko fortepianówka "White Noise", "The Love" z niezłym motywem w niższych rejestrach, gotycki "Remember" z mglistymi klawiszami, "12th of September" z wreszcie ciekawą rytmiką i wieńczący album, najbardziej przebojowy "Endlessly" całkiem porządnie stopniujący atmosferę. Ale to też nie tak, że to jakieś wybitne numery, po prostu wyróżniają się na tle dość anonimowej, przeciętnej całości.
Ciężko przebrnąć przez te 50 minut muzyki bez kilku przerw między innymi na mocną kawę albo coś innego z wysoką zawartością kofeiny. Debiutancki "Hymns of the Night" nie porywa. Doświadczeni w ponuractwie powinni spróbować posiłować się z Lea Porcelain na rękę, cała reszta niech szuka innego przeciwnika.