Sunn O))) i Ulver to dwa dziwne muzyczne światy. Oba zespoły oddziela duża odległość, ale nie przeszkodziło to w stworzeniu wspólnego dzieła, jakim jest "Terrestrials".
Ten krążek to tylko trzy utwory, w sumie niewiele ponad trzydzieści pięć minut muzyki, rzecz wydana niespodziewanie, skromnie i ascetycznie. W zapowiedziach można przeczytać, iż "Terrestrials" odkrywa największą moc tajemnicy dźwięku. Obyło się bez wymieniania gatunku, kategorii i szuflad, choć biorąc pod uwagę ostatnie dzieła obu formacji, muzyka zawarta na tym albumie musiała potoczyć się na liniach ambientu i wariacji na temat elektroniki. Twórcy z USA i Norwegii postarali się wykreować wokół krążka magiczną wręcz aurę i obiecać potencjalnemu słuchaczowi, że otrzyma możliwość obcowania z materiałem wyjątkowym. Czy jest tak w rzeczywistości?
Współpraca pomiędzy Sunn O))) i Ulver dojrzewała od sierpniowego koncertu w Oslo w 2008 roku, a więc trzeba było przeszło pięciu lat na stworzenie tego krótkiego materiału materiału. Powstał jednak album dojrzały, choć biorąc pod uwagę prawidła rynku muzycznego, dalece nieprzystępny. Trzeba sobie bowiem od razu uświadomić, że "Terrestrials" nie jest materiałem dla wszystkich, a ekskluzywną formą terapii dla duszy kojącej się ambientem i ciemną stroną elektroniki. To album trudny, ale osadzający się głęboko w podświadomości słuchacza. Pomimo niepozornych trzydziestu pięciu minut, konstrukcja płyty została ułożona w taki sposób, aby oszukać czas. Wlokące się strzępy ambientu budują logiczną całość i wymagają od słuchacza cierpliwości i skupienia. To w żadnym wypadku nie jest krążek, który oprócz słuchania pozwala na zajmowanie się czymkolwiek innym. Sunn O))) i Ulver stworzyli bowiem elektronicznego ducha, pełnego minimalizmu, mroku i nostalgii. To w pewnym sensie przeniesienie najbardziej odważnych obrazów Davida Lyncha do świata muzyki. Niezrozumienie i dezaprobata będą więc nieodłączoną częścią komentarzy na temat "Terrestrials".
W trzech kompozycjach bardzo oszczędnie sięgnięto po klasyczne instrumenty. Pojawiają się gitary, bas, bębny, trąbka, a nawet instrumenty smyczkowe i tylko czcigodni twórcy wiedzą co jeszcze. Jednak to wszystko znalazło się w cieniu elektronicznego i dźwiękoszczelnego tworzywa. Długie i mozolnie wlokące się pejzaże dźwiękowe stanowią nieodłączną część "Terrestrials". Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę "Western Horn", którego wiodący motyw zdaje się nie mieć końca. To prawie dziesięciominutowa wędrówka w jednym schemacie dźwiękowym, który sporadycznie bywa traktowany różnymi drobiazgami instrumentalnymi. O wiele więcej urozmaiceń znalazło się w otwierającym dzieło utworze zatytułowanym na wskroś filozoficznie "Let There Be Light". To klasyczna koncepcja narodzin - od minimalistycznej i niepewnej przestrzeni elektronicznej ku wielkiemu rozwinięciu i gonitwie dźwięków. Mrok. Tajemnica. Rozbłysk światła i energii. Słońce. Czy motyw przewodni "Terrestrials" został zogniskowany wokół problematyki narodzin? Okładka wskazała mi podpowiedź. Łączy się w niej bowiem symbolika kobiety i mężczyzny, ale być może próbuję oszukać moją wyobraźnię, tak jak muzycy Sunn O))) i Ulver uczynili z czasem trwania tego albumu.
Dzieło w wielki sposób wieńczy "Eternal Return". To wspaniały utwór, który pierwotnie sprawia wrażenie jakby został utrzymany w klimacie post metalowym. Jednak nostalgiczne smyczki nad pięknym ambientowym pejzażem natychmiast przywołują właściwą tożsamość Sunn O))) i Ulver. W "Eternal Return" odzywa się także Kristoffer Rygg. Krótko, bo zaledwie w szesnastu linijkach, ale właśnie wtedy padają słowa podsumowujące "Terrestrials" - posłuchaj milczącego. Wszak nie trzeba wielkich form, światowej produkcji, ani tym bardziej armii muzyków by zarejestrować krążek, który zapadnie w pamięć. Zaiste, dzieło, które odkrywa największą moc tajemnicy dźwięku. Taki właśnie jest rezultat współpracy Sunn O))) i Ulver. Piękny album.
Konrad Sebastian Morawski