Fatboy Slim

Big Beach Bootique 5

Gatunek: Elektronika

Pozostałe recenzje wykonawcy Fatboy Slim
Recenzje
2013-01-21
Fatboy Slim - Big Beach Bootique 5 Fatboy Slim - Big Beach Bootique 5
Nasza ocena:
4 /10

Ach, czyżby nowa autorska płyta Normana Cooka? Nieeee, znów się myliłem…

Fatboy Slim od jakichś dziewięciu lat zwodzi swoich fanów wybiegami pod tytułem "tu wypuszczę największe hity, a tam przyrządzę remiksy". To znowu bierze się za współpracę z nie byle kim, bo z samym Davidem Byrnem i wydaje udaną płytę "Here Lies Love" (2010), tyle że słychać na niej raczej rękę boga z (niegdyś) Talking Head, niż sprawne przerzucanie kompaktów przez Normana. A płyty ze świeżym, autorskim materiałem DJ-a jak nie było, tak nie ma.

Pewnie zastanawiacie się, co człowiek od elektronicznej muzyki tanecznej robi na łamach "Magazynu". Śpieszę wyjaśnić: pomijając fakt, że nie jesteśmy frustratami udającymi, iż poza muzyką gitarową świat nie istnieje, sam Fatboy zapracował sobie na uznanie wśród rockowców. Czym? Choćby wspomnianą współpracą z Davidem Byrnem, licznymi koncertami na festiwalach, w czasie których Cook bratał się z muzykami hołdującymi tradycyjnemu instrumentarium oraz licznie wykorzystywanym samplom, z nagraniem głosu Jima Morrisona na czele.

Co proponuje nam DJ? "Big Beach Bootique 5" to tylko kolejna rejestracja występu Fatboya, tym razem na stadionie w Brighton, w dodatku studyjnie obrobiona. Ktoś stwierdzi, że przecież poprzedni album koncertowy Slima ukazał się 10 lat temu, ale doprawdy w muzyce Brytyjczyka nie wydarzyło się od tego czasu aż tyle, by wrzucać na rynek kolejne tak okazałe wydawnictwo i w dodatku żądać za nie jakieś 50 zł. Preferowałbym raczej wrzut na Soundcloud do darmowego odsłuchu i uczynienie zeń jednoznacznego mixtape'u, a nie studyjnego tworu pod przykrywką koncertu.


Mnie osobiście mierzi to, że tak mało jest tu odgłosów publiczności - skoro, panie Normanie, uderza pan do różnych słuchaczy, w tym rockowców, z koncertowym krążkiem, to niech się pan nie spodziewa, że zaraz zwołają oni znajomych na dzikie tańce. W pierwszej kolejności będą chcieli sobie posłuchać porcji fajnej muzyki, a ewentualnie później urządzić do niej jakąś imprezkę.

Zacznijmy może od tej ostatniej kwestii - co prawda nie znam się aż tak dobrze na muzyce klubowej, ale jeśli mnie ma wiedza nie myli, w dyskotekach gra się teraz zdecydowanie inne, bardziej mroczne i basowe rzeczy, niż to, co proponuje Fatboy Slim. Jedno "Who Is Ready To Jump?" to zdecydowanie za mało. Innymi słowy: jeśli chcesz rozkręcić party z muzą na czasie, raczej nie sięgniesz po "Big Beach Bootique 5".

A co z słuchaniem dla przyjemności? Not this time. Fragmentów, które spodobają się słuchaczom odbierającym nowy krążek Cooka w domowym zaciszu naprawdę ciężko będzie zawiesić ucho na więcej niż, powiedzmy, pięciu kawałkach. Mnie wkręciło "Build It Up", które zaczyna się może od nieco denerwująco zakręconej elektroniki, ale potem elementy jungle i soczystego dance przyjemnie niosą melodię. Nie sposób nie uśmiechnąć się przy medleyu "Wake Up Call/NYC Beat/Rockin' High/Apache" - sample z hitu The Shadows trafią do każdego miłośnika muzyki gitarowej. Bardzo udane jest też kojące, rozpływające się "Sunset (Bird Of Prey)".


"Big Beach Bootique 5" to więc pozycja tylko dla zagorzałych fanów artysty. Ani ludzie chcący dobrze (i wedle współczesnych mód) się zabawić, ani pragnący doznać melodycznej ekstazy nie poczują się usatysfakcjonowani.

Jurek Gibadło