Był taki moment w historii, gdy Brytyjczycy pokazali autorom bluesa - Amerykanom oraz całemu światu jak grać ten gatunek na rockowo.
Spojrzenie wyspiarzy na muzykę bluesową było na tyle świeże, że wkrótce nastąpił ogromny boom rocka, a następnie hard - rocka i heavy - metalu. Dawni hegemoni gatunku: Wielka Brytania i USA nie wydają już na świat tylu naturszczyków, jak miało to miejsce kilka dekad temu. Coraz częściej za to do świadomości słuchaczy trafiają nazwiska pochodzące z krajów skandynawskich. Wywodzący się stamtąd Anders Osborne jest tego świetnym przykładem.
Życiorys urodzonego w Szwecji Andersa Osborne’a jest niezwykle interesujący. Jeszcze jako nastolatek przejechał autostopem Europę, północną Afrykę, Azję i Bliski Wschód, wszędzie wożąc ze sobą płyty ukochanych artystów z przełomu najważniejszych dekad w rozwoju muzyki rockowej. Zarabiał, wykonując różne prace fizyczne oraz grając na ulicy i w barach. Po cichu marzył jednak o karierze rockmana. W 1985 roku przybył do Nowego Jorku z zaledwie pięcioma dolarami w kieszeni. Zaraz potem pojechał - oczywiście autostopem - do Nowego Orleanu, gdzie osiadł na stałe. Tam też rozpoczęła się jego profesjonalna, muzyczna kariera.
Jedenaście płyt w ciągu dwudziestu trzech lat to nie najgorszy wynik. Wydałoby się, że po takim czasie może nastąpić zmęczenie materiału. Nic bardziej mylnego. Najnowszy, drugi już album dla wytwórni Alligator brzmi świeżo i naturalnie. Barwa gitary Osborne’a jest soczysta, przekaz jest bezpośredni, pozbawiony efektów komputerowych, a cała kapela pracuje mocno i dynamicznie. Anders Osborne nie jest typowym gitarzystą riffowym, dla którego wymyślenie paru patentów gitarowych oznacza stworzenie płyty. Na "Black Eye Galaxy" są przede wszystkim utwory z melodią, a nie zagrywki gitarowe. Krążek odwołuje się gatunkowo głównie do rocka oraz country. Niekiedy niebezpiecznie zmierza jednak w stronę mało ambitnego popu.
Fajnie, że wciąż nagrywa się jeszcze albumy z tak dobrze odwzorowaną tradycją amerykańskiego grania. Gdyby nie brak spójności materiału i niezbyt ciekawe wstawki popowe, to mielibyśmy do czynienia z rewelacyjnym wydawnictwem. Ale i tak jest bardzo dobrze, o czym przekona się każdy fan amerykańskiego grania, jeśli kupi "Black Eye Galaxy", do czego szczerze zachęcam.
Kuba Chmiel