Przy okazji odkrywania nieznanych do tej pory artystów amerykańskich zwykle pojawia się pytanie: ilu jeszcze nieodkrytych przez polskiego słuchacza wykonawców gra w Stanach Zjednoczonych?
Znaczna ich część może pozostać nieznana szerszemu gronu odbiorców do końca swojego życia, na czym nierzadko tracą słuchacze na cały świecie. W przypadku Debbie Bond strata byłaby niewielka.
Debbie Bond urodziła się w Kalifornii, ale już w wieku ośmiu lat przeniosła się do Europy. Tam była świadkiem eksplozji muzycznej lat 60’tych i szybko stała się zadeklarowaną fanką amerykańskiej muzyki rozrywkowej. Pod koniec lat 70’tych powróciła do kraju ojczystego już jako zdecydowana artystka i szybko rozpoczęła współpracę z lokalnymi muzykami. Jej fonograficzny debiut przypadł na 1998 rok i płytę "What Goes Around Comes Around". W ubiegłym roku ukazała się płyta "Hearts Are Wild".
Tytuł najnowszego albumu Debbie Bond przywołał u mnie skojarzenie ze znakomitym albumem innej "blueswoman", Marii Muldaur. Niestety pomiędzy tą genialną artystką a Debbie Bond istnieje przepaść, a "Hearts Are Wild" jest tego dobitnym przykładem.
Chyba największą bolączką "Hearts Are Wild" jest wszechogarniająca nuda, nieustannie towarzysząca słuchaniu płyty. Zapewne, gdybym jako bluesowy żółtodziób sięgnął po ten album, byłbym w stanie ocenić go łagodniej. Obecnie nie potrafię zrozumieć, jak mając do dyspozycji bardzo przyzwoity skład muzyczny, można było nagrać tak nie wyróżniające się niczym kompozycje. Wokal Debbie również pozostawia trochę do życzenia. Sztuczna, wieśniacka chrypa połączona z irytującą manierą odbiera wiele przyjemności ze słuchania krążka, szczególnie po uświadomieniu sobie, że artystka potrafi śpiewać normalnie i przyjemnie, co niejednokrotnie udowadnia.
Mimo, że album "Hearts Are Wild" nie przypadł mi do gustu, nie skazywałbym go na wieczne potępienie. Sporo zagranych na nim dźwięków jest na wysokim poziomie i pewnie sześćdziesiąt lat temu zrobiłyby one furorę. Dzisiaj zainteresują jedynie zagorzałych fanów gatunku, a ich do zakupu tego materiału nie muszę przekonywać.
Kuba Chmiel