"Hellfire" to pierwsza płyta wydana przez Walkera pod skrzydłami wielce zasłużonej dla propagowania bluesa wytwórni Alligator Records.
Najważniejszą postacią na tej płycie, rzecz jasna obok Walkera, jest z pewnością Tom Hambridge. Gra na perkusji, a dodatkowo jest producentem i kompozytorem sporej części materiału. Zresztą to niezwykle barwna postać we współczesnym światku muzycznym (nie tylko bluesowym). Lista wykonawców, z jakimi współpracował jako producent lub kompozytor jest niezwykle długa i imponująca. Wystarczy wspomnieć o takich muzykach jak Susan Tedeschi, Bernard Allison, Ana Popovic, George Thorogood and The Destroyers, Johnny Winter, Jimmy Thackery, Lynyrd Skynyrd. To także Hambridge odpowiada za kształt ostatnich krążków Buddy Guya "Skin Deep" i " Living Proof" (nagroda Grammy za najlepszy współczesny album bluesowy). Wśród muzyków towarzyszących Walkerowi znalazł się również Reese Wynans, mający za sobą współpracę ze Stevie Ray Vaughanem (zagrał na "Soul to Soul" i "In Step").
Na jedenaście utworów zamieszczonych na płycie tylko jeden to cover. "Hellfire" nagrywany był w stolicy muzyki country, czyli Nashvile, stąd może wziął się pomysł na sięgnięcie po klasyka tego gatunku. Wybór padł na utwór "Movin’ On" Hanka Snowa. Reszta materiału wyszła spod ręki Walkera i Hambridge'a. Na albumie nie ma lepszych czy gorszych kompozycji, wszystkie są jednakowo wspaniałe. Stylistycznie wypełniona jest on różnymi odmianami czarnej muzyki, gdyż obok bluesa usłyszymy tu również gospel, soul i r’n’b, a wszystko to zagrane i zaśpiewane na absolutnie wybitnym poziomie. W zasadzie wypadałoby napisać coś o każdym z utworów, bo bez wątpienia są tego warte. Żeby jednak nie przedłużać wspomnę zaledwie o kilku.
"Soldier For Jesus" to ulubiony utwór mojej córki, bardzo często podśpiewuje ten niezwykle chwytliwy refren "I'm a soldier for Jesus, on the front line, I'm a soldier for Jesus, I've been fighting the devil all the time". Wokalnie Walkera wspiera fantastyczny gospelowy chór The Jordanaires, a w tle Hammond B3 i piękne solo na slidzie. "I Won’t Do That" to wolny blues z piękną solówką na gitarze i pełnym dramatyzmu wokalem. W fantastycznym, soulowym "Don’t Cry" ponownie możemy podziwiać The Jordanaires. "Ride All Night" mógłby spokojnie znaleźć się w repertuarze ... The Rolling Stones. Żeński chórek i Hammond dopełniają niezwykłej całości. Trochę klasyki, a to za sprawą "I’m On To You". Chicagowskie granie ze świetną, stylowo brzmiącą gitarą i partią harmonijki również w wykonaniu Walkera. "I Know Why" to chyba najspokojniejszy utwór, utrzymany w stylistyce r’n’b, pięknie zaśpiewany przez Walkera dość spokojnym (jak na jego możliwości) głosem. Świetnie bujający, wręcz obezwładniający lekkością. Dużo uroku dodaje mu delikatnie brzmiąca sekcja dęta. Najdłuższy "What’s It Worth" to mocna rzecz, pełna powagi i patosu, z gitarowymi popisami w stylu Jimiego Hendrixa pod koniec. Niewątpliwą ozdobą żartobliwego i niezwykle skocznego "Too Drunk To Drive Drunk" jest gitarowa solówka utrzymana w stylu wczesnych lat rock’n’rolla. Do tego wyborne solo na fortepianie i dęciaki w tle, a nogi same rwą się do tańca. Zaraz potem równie szybki i dziarski "Black Girls" z cudowną Wendy Moten w chórku. Kompozycja może i dość typowa, ale za to wykonanie niezwykle porywające. Album zamyka "Movin’ On" zaaranżowany jako lekki rock’n’roll. Gościnnie na gitarze countrowo brzmiące solo zagrał John D’amato.
Joe Louis Walker pokazał na "Hellfire" całe spektrum swoich nieprzeciętnych umiejętności jako kompozytor, a szczególnie jako wykonawca. Jedynym i to niespecjalnie znaczącym mankamentem płyty jest jego zbyt siłowy wokal. Przydałoby się troszkę więcej subtelności, a mniej krzyku. W utworze "I Know Why" pokazał, że potrafi zaśpiewać spokojniej, z uczuciem i feelingiem, i że ma do tego rodzaju wokalistyki naprawdę niezwykłe predyspozycje. Szkoda tylko, że tak rzadko z nich korzysta. Spodziewam się też, że nie każdemu przypadnie do gustu takie mocne, dynamiczne, czasem wręcz hałaśliwe brzmienie jakie przeważa na krążku.
Jak mawiają dietetycy, od każdego posiłku należy wstawać z poczuciem lekkiego niedosytu, czyli nie należy najadać się do pełna. Podobnie jest z "Hellfire". Album pozostawia leciutkie uczucie niedosytu, bo chciałoby się więcej cudownego gospelowego chóru The Jordanaires, pięknych żeńskich wokali, dęciaków, harmonijki. Te wszystkie smakowitości zostały przez Walkera umiejętnie podane w małych, aczkolwiek niezwykle przyjemnych dawkach. Świetna płyta. Dawno nie słyszałem tak dobrego bluesowego materiału. Po prostu czysta radość słuchania. Szczerze polecam.
Robert Trusiak