The Jimmy Bowskill Band

Back Number

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy The Jimmy Bowskill Band
Recenzje
2012-02-24
The Jimmy Bowskill Band - Back Number The Jimmy Bowskill Band - Back Number
Nasza ocena:
8 /10

Z pewnością nie często zdarza się, aby niespełna dwudziestodwuletni muzyk wydawał właśnie swoją piątą płytę. Kanadyjczyk Jimmy Bowskill debiutował krążkiem "Old Soul" bardzo wcześnie, nie mając jeszcze ukończonych 13 lat.

Pamiętam, kiedy wziąłem do ręki to wydawnictwo, z "ojcowskim" politowaniem zerknąłem na okładkę, na której prezentował się dzieciaczek w brązowym garniturku i kapelutku z gitarą akustyczną w ręku. Ale wszelkie wątpliwości natychmiast minęły, kiedy tylko z głośników popłynęła muzyka. Pierwszy utwór w jego wykonaniu, jaki usłyszałem, to otwierający płytę "Life's So Peculiar", będący nowoorleańkim jazzem z pięknie brzmiącymi instrumentami dętymi i fantastycznym śpiewem Bowskilla. To właśnie wokalnie mnie najbardziej ujął chociaż gra tam również na gitarze. Zaimponował mi niesamowitą interpretacją pełną dramatyzmu, interesujących intonacji, a już na pewno nie były to żadne dziecięce trele. Pewnie wszystko to wyćwiczone i wyuczone, bo nie podejrzewam dwunastolatka o świadome panowanie nad głosem i emocjami. A może się mylę?

Płyta była stylistycznie niezwykle urozmaicona, bo obok bluesa - i to w różnych odcieniach (akustyczny, elektryczny, chicagowski, jump) - znalazło się tam również miejsce dla jazzu tradycyjnego i country. W jej nagraniach uczestniczyło wielu znanych i mniej znanych kanadyjskich muzyków, w tym m.in. Jeff Healey, ale wyjątkowo nie na gitarze tylko na trąbce. Kolejny rok i kolejny album "Soap Bars & Dog Ears", nagrany w kwartecie z udziałem m.in. świetnego harmonijkarza Jerome Godboo. Niby od debiutu upłynął tylko rok, ale wokalnie jest jeszcze lepiej, bo głos Bowskilla nabrał nieco więcej mocy, że tak to ujmę - wydoroślał, chociaż w przypadku czternastolatka brzmi to cokolwiek niedorzecznie.


Kolejne wydawnictwo ukazało się w roku 2008. Niby bez tytułu, choć w oficjalnych materiałach brzmi on po prostu "Jimmy Bowskill" (często nazywany jest także "9" - taki numer widnieje na samochodzie umieszczonym na okładce, a w setliście znalazł się utwór "Nine"). Stylistycznie to mieszanka rocka, blues-rocka i southern-rocka. Trochę ballad a nawet jeden reggae'owo rozbujany numer. W 2009 na rynku pojawia się koncertówka "Jimmy Bowskill Band Live" nagrana w klasycznym rockowym trio z Waynem Deadderem na basie i Danem Neillem na perkusji. Dostajemy tam kawał porządnego blues-rockowego łojenia.

Rok 2012 przynosi najnowszą, piątą w dyskografii, płytę zatytułowaną "Back Number". Ponownie została ona nagrana w trio, tym razem z Danielem Reiffem na bębnach i Ianem McKeownem na basie. Już ten pobieżny przegląd dyskografii Jimmy'ego Bowskilla pokazuje jak ewaluował jego styl muzyczny - od klasycznego bluesa do mocnego, współczesnego blues-rocka, a często wręcz rocka i southern-rocka.

Opisując najnowsze wydawnictwo Bowskilla w kilku krótkich, żołnierskich słowach wypada napisać, że jest mocno, głośno, dynamicznie i ekstremalnie gitarowo. Na jedenaście utworów tylko dwa wyłamują się z powyższego opisu. Są to "Spirit Of The Town" - wolny blues z sekcją dętą (Jimmy i basista wzięli do ręki dęciaki) oraz zamykający album zwiewny, pięknie zaśpiewany na głosy "Least Of My Worries". Zwłaszcza ten ostatni z wymienionych stylistycznie najbardziej odbiega od pozostałych. Delikatna perkusja (miotełki), akustyczna gitara, staromodnie brzmiące piano - po prostu pięknie. No i wokalnie duża odmiana, bo nie wykrzyczane, jak pozostałe, tylko po prostu zaśpiewane.


Reszta to dziarskie i dynamiczne kompozycje utrzymane w podobnym tempie i charakterze. Co ważne, trzymające dobry poziom bez jakichś muzycznych zapchajdziur, wypełniaczy czy mielizn. Świetny "Linger On The Sweet Time" ozdobiony w piękne harmonie wokalne, gitarę slide i miłe dla ucha countrowe naleciałości. "Sinking Down", mały przebój w sam raz na "Back Number" singiel. Bardzo podobają mi się energetyczne i niezwykle motoryczne "Down The Road" i "Seasons Change" oraz mocarny i ciężki blues-rockowy "Broke Down Engine". Jak wspominałem wyżej, krążek został zarejestrowany w trio i dobrze się stało, że duch i charakter grania w takim składzie został dość wiernie oddany. Objawia się m.in. w tym, że podczas gitarowej solówki w tle słychać tylko i wyłącznie sekcję rytmiczną. Oczywiście są i utwory z dodanymi partiami drugiej gitary czy też innych instrumentów (dęciaki, piano, Hammond), na których zagrali zresztą członkowie tria.

Wokalnie Jimmy Bowskill mocno przypomina Paula Rodgersa (Free, Bad Company) czy też Chrisa Robinsona z Black Crowes. Na płycie niepodzielnie króluje gitara i to w różnym wcieleniu, bowiem obok soczystych, gęstych riffów (oj, dużo tego) słychać również slide i akustyka. W grze Bowskilla da się zauważyć wpływy wielkich mistrzów tego instrumentu takich jak Paul Kossoff, Jimmy Page, a nawet Tony Iommi ("Sin’s A Good Man’s Brother"). Różnie to bywa ze śpiewającymi gitarzystami, ja uważam, że młody Kanadyjczyk obie te umiejętności posiadł na równie wysokim poziomie. Warto wspomnieć o produkcji płyty, za którą odpowiadają wspólnie zespół i Brian Moncarz. Materiał brzmi niezwykle surowo, soczyście i bardzo naturalnie (spora część nagrań została dokonana na tzw. "setkę").

Odsłuch "Back Number" przywołuje dużo skojarzeń z dokonaniami innych wykonawców. Jak na mój gust zbyt dużo. I to chyba jest największy problem Jimmyego Bowskilla. Za bardzo w jego muzyce słychać kogoś innego, a za mało jego samego. Może to właśnie jest główną przyczyną, z powodu której jego talent nie wystrzelił i ciągle pozostaje tym młodym i obiecującym. Tak czy siak, płyty słucha się z dużą przyjemnością i polecam ją każdemu miłośnikowi starego, klasycznego, gitarowego grania, tym wszystkim czułym na dźwięki spod znaku Led Zeppelin, Free, Bad Company, Black Crowes czy Humble Pie.

Robert Trusiak