Dzisiaj nazwisko Kunicki kojarzy się przede wszystkim z wyśmienitym, ostrowskim festiwalem Jimiway Blues Festival, którego organizatorami i pomysłodawcami są Benedykt Kunicki i jego syn, Oskar.
Fani dobrego, funkowo - bluesowego grania z pewnością znają też Oskara z jego gitarowych popisów w formacji Blues Doctors. Nie wszyscy jednak wiedzą o jeszcze jednym zespole, którego trzonem byli obaj Kuniccy. Mowa o Fire Band, a najnowsze, dwupłytowe wydawnictwo wytwórni Flower Records ma na celu przysporzyć kolejnych fanów tej zapomnianej już nieco kapeli.
Na początek trochę faktów. Fire Band powstał w 1994 r., a zakończył swoją działalność w 2003 r. W ciągu tych lat przez zespół przewinęło się ok. 30 muzyków. Najnowsze wydawnictwo składa się z albumu studyjnego "Rhythm’n’blues" (nagrań dokonano w 1999 i w 2001 r.) i koncertowego "Live" (fragmenty różnych koncertów z lat 1995-2003). Nie jest to debiut fonograficzny, bowiem utwory studyjne ukazały się już wcześniej, jednak w bardzo limitowanym nakładzie. I całe szczęście, że mają szanse po raz kolejny trafić, tym razem do szerszego grona słuchaczy.
Paradoksalnie zbiór nagrań sprzed ponad dekady wprowadził sporo świeżego powietrza do polskiego środowiska bluesowego. Styl retro jest wszak nadal w modzie, a Fire Band, jak mało który zespół miał nosa do takich klimatów. Rozbudowana sekcja dęta i tak rzadko wykorzystywane w polskich kapelach kobiece chórki powinny stanowić dużą zachętę dla słuchaczy znudzonych powtarzalnością i wtórnością wielu współczesnych kapel bluesowych. Benek Kunicki w roli wokalisty sprawdza się bardzo dobrze i choć jego głos nie powala rozpiętością gam, to przecież nie o to w tym gatunku chodzi. Fani naturalnego śpiewu z charakterem, w stylu choćby Tadeusza Nalepy, powinni być ukontentowani. Natomiast Oskar Kunicki mógłby stanowić wzór dla gitarzystów. Muzyk ten robi wrażenie dojrzałością brzmienia i dużą starannością w doborze odpowiednich dźwięków.
Życzyłbym sobie, żeby każdy polski zespół bluesowy mógł pochwalić się takim wydawnictwem. Jedyną jego wadą jest mała różnorodność i brak spójnej formy płyt. Jest to jednak zrozumiałe, mamy do czynienia bowiem z kompilacją utworów, które zresztą pierwotnie nie były przeznaczone do hurtowej sprzedaży. Ocena więc dotyczy albumu jako całości, bo potencjał całego zespołu zasługuje co najmniej na jedno "oczko" więcej.
Kuba Chmiel