Pull Up Some Dust And Sit Down
Gatunek: Blues i soul
Sporo osób nie wie, że mało znany szerszej publiczności artysta bluesowy Ry Cooder jest odpowiedzialny za kultową płytę "Buena Vista Social Club" oraz muzykę do filmów Last Man Standing i Geronimo. Nie zdziwiłbym się więc, że zwykły słuchacz po pierwszym kontakcie z solową płytą Ry Coodera "Pull Up Some Dust And Sit Down" mógłby posądzić autora o zbzikowanie lub regularne wąchanie opium.
Wszak zawarta na niej muzyka nie ma nic wspólnego z bardziej znanymi dokonaniami artysty. Wystarczy jednak zapoznać się z dyskografią Ry Coodera, by przekonać się, że z niejednego pieca jadł on chleb.
Są tacy, którzy uważają, że Ry Cooder lepiej wypada wespół w zespół niż samotrzeć. Owszem, genialny album "Talking Timbuktu", czy wspomniany "Buena Vista Social Club" byłyby w takim dyskursie istotnymi argumentami, ale nie należy zapominać o indywidualnej działalności Ry Coodera. Dorobkiem artystycznym i jego zróżnicowaniem potrafiłby przyćmić niejednego szanowanego muzyka. Najnowsza płyta "Pull Up Some Dust And Sit Down" jest świetnym tego dowodem.
"Pull Up Some Dust And Sit Down" to duży sprawdzian dla europejskiego słuchacza. Mierząc się z najnowszym materiałem Ry Coodera musiałby w całości dać się wciągnąć w przyjętą na płycie konwencję. Nie jest to łatwe, bowiem artysta z uwielbieniem sięga po tradycyjne brzmienie bluesa, wiejskiego folku, ragtime’u, country i folku meksykańskiego. Ry Cooder odnajduje się w tym znakomicie, wcielając się w każdym utworze w inną rolę. Raz prezentuje się jako członek zespołu mariachi, a innym razem jest chórzystą gospel. Natomiast w utworze dziesiątym niezwykle autentycznie udaje Johna Lee Hookera.
Ry Cooder nigdy nie był zaliczany do wirtuozów gitary ani światowej klasy wokalistów. Muzykiem jest bez wątpienia stylowym, co również pokazał na najnowszej płycie. Zmierzył się jednak z wymagającymi konwencjami i przez to nieraz ma się wrażenie, że przekroczył granicę pomiędzy sztuką, a wyrafinowanym pastiszem. Po którymś odsłuchu te muzyczne dowcipy mogą się po prostu znudzić i to jest chyba jedyna wada "Pull Up Some Dust And Sit Down". Zdaję sobie jednak sprawę, że wielu słuchaczy potraktuję całą płytę na serio, a możliwości wokalne i gitarowe autora wydadzą się wystarczające. I to również byłoby zasadne podejście, wszak takich autentycznych naśladowców klasycznych brzmień, jak Ry Cooder ze świecą szukać.
Kuba Chmiel