Muzycy zespołu Blues Dragon prawdopodobnie leżą już krzyżem w kościele, udając Greka. Wszystko po to, by uniknąć bardziej niż pewnej klątwy rzuconej przez księdza Natanka, doktora habilitowanego przy okazji. Bo o ile jeszcze nazwę zespołu można uznać za próbę nawiązania do smoka wawelskiego, to okładka płyty jest już trudniejsza do wybronienia.
Rząd smoczych, groźnie wyglądających głów na czarnym tle wcale nie przypomina krakowskiego, sympatycznego gada. Strach się bać, jaką diabelną muzykę kryje tak ponuro wyglądająca płyta. Na przekór wszystkiemu "Blues Dragon" nie zawiera black metalu, czy innych dźwięków piekielnych, a za to wypełniony jest po brzegi muzyką duszy, czyli bluesem.
Blues Dragon od ponad dziesięciu lat stanowi część sceny muzycznej południowej Florydy. Średnio dwa koncerty w miesiącu nie czyni z niego gwiazdy, ba, większą aktywnością mogą się poszczycić zespoły amatorskie. Blues Dragon do amatorów nie należy, co udowodnił swoją studyjną płytą. Poza tym każdy z grających w zespole muzyków ma już bagaż doświadczeń.
Pod hasłem "Blues Dragon" kryje się płyta zespołu o tej samej nazwie. Album pochodzi z roku 2009 i wydała go wytwórnia Blue Skunk Records. Prawie 55 minut muzyki na nim zawartej oscyluje wokół szeroko pojętego rhythm & bluesa. Muzycy z założenia nie trzymają się kurczowo korzeni tego gatunku, co się chwali, bo w bluesowych rytmach wypadają co najwyżej bardzo poprawnie. Czyli z zachowaniem wszelkich zasad, przy równie przyzwoitym poziomie instrumentalnym. Perełkami na płycie są różne, nie-bluesowe, wtręty np. ciekawe solo na flecie w utworze "Don’t Get Me Wrong". Największa atrakcją albumu jest ostatni kawałek "Livin’ on Death Row". Wokalista Mark Telesca brzmi tu niemal jak Jim Morrison, prezentując swoje świetne warunki wokalne. Trzeba przyznać, że wokal jest najmocniejszą stroną Blues Dragon.
Całościowo "Blues Dragon" jest jedynie przyzwoitym przedstawicielem gatunku. Ostatni utwór zawiera w sobie nutę wyrazistości, szkoda tylko, że dotarcie do niego wymaga przesłuchania jedenastu mniej zaskakujących kawałków. Nie zmienia to jednak faktu, że "Blues Dragon" stanowi atrakcyjna pozycję dla wszystkich fanów bluesa.
Kuba Chmiel