W niepozornym opakowaniu umieszczono aż dwa krążki. Dwupłytowy album nie jest z pewnością niczym nadzwyczajnym, ale w tym wypadku sprawa ma się trochę inaczej. To nie jest tak, że materiał nie zmieścił się na jednym krążku i dlatego dołożono drugi. To po prostu dwie zupełnie różne stylistycznie płyty, zamknięte w jednym pudełku.
Dwa, bardzo odległe muzycznie, światy. Materiały równie dobrze mogłyby ukazać się jako samodzielne płyty, bowiem stylistycznie zupełnie im nie po drodze. Zgodnie z tytułem, są to dwa różne projekty, nagrywane zresztą z udziałem różnych muzyków towarzyszących. Pierwsza płyta, zatytułowana "Standin’ at the Station" zawiera materiał bluesowy. Inspiracją był udział Stevie J w Legendary Rhythm And Blues Cruise. Wspólne granie z artystami w rodzaju Tommy Castro, Michael Burks, Ronnie Baker Brooks czy Susan Tedeschi skłoniło autora do nagrania takiej właśnie płyty. Drugi krążek, czyli "Soul Sessions", zgodnie z tytułem zawiera materiał utrzymany w stylistyce soulowej. Z tym, że jest to bardzo współczesna i nowoczesna odmiana gatunku. Określenie, jakiego użyłem wyżej, jest mocno nieoczywiste; dla uściślenia warto dodać, że muzykę z tego krążka spokojnie można by zaprezentować na antenie MTV. Znajdujemy tu sporo elektroniki, a nawet elementy rapu. Dla niejednego bluesfana może to brzmieć zbyt nowocześnie i, mimo wszystko, niestrawnie.
Stephen Johnson, występujący pod pseudonimem Stevie J, pochodzi z Mississippi. Jako syn pastora od najmłodszych lat otoczony był muzyką gospel i soul, którą słyszał w kościele swego ojca. Tam też zaczął przygodę jako muzyk, grając początkowo na perkusji, później zaś na gitarze. Wielka zmiana w jego muzycznym życiu nastąpiła wraz ze spotkaniem Bobby’ego Rush’a. To u boku tego legendarnego muzyka Stephen poznał blues i funky, to jest gatunki muzyczne, które w świecie jego ojca-pastora były zakazane jako przejaw "diabelskiej muzyki". Stevie J w 2004 roku, wspólnie z Rush’em, nagrał płytę "Folk Funk". Obu muzyków możemy również zobaczyć na koncertowym DVD "Live At Ground Zero" oraz w filmie dokumentalnym "The Road to Memphis", który znalazł się w zestawie "The Blues" firmowanym przez Martina Scorsese. Stevie J w 2011 roku wystąpił w finale International Blues Challenge w Memphis.
Oba krążki, składające się na "The Diversity Project", zawierają w sumie jedenaście autorskich kompozycji oraz sześć coverów. Rozrzut stylistyczny tych ostatnich jest wielki - od Luthera Allisona, przez Johna Mayera, do George'a Clintona. Ze zrozumiałych względów zdecydowanie bardziej podoba mi się pierwszy, bluesowy krążek. Muzycznie stanowi on sporą dawkę współczesnego bluesa, podszytego funkiem i soulem. Jako wielki miłośnik perkusji natychmiast zauważyłem świetną robotę, jaką wykonał grający na tym instrumencie Chuck "Popcorn" Louden. Duża dynamika i precyzja. Lubię takie "krótkie", zdecydowane i mocne uderzenia w bębny. Chuck Louden znany jest m.in. ze współpracy z Lucky Petersonem. Aktualnie występuje w składzie zespołu Michaela Burks’a.
Otwarcie płyty jest bardzo efektowne. "Same Thang But a Different Game" to funkowy numer z urokliwym żeńskim chórkiem i udziałem sekcji dętej. Równie ciekawy jest tytułowy "Standin’ at the Station" - skoczny bluesik z hammondową solówką. Świetnie wypada szybki, a w treści mocno autobiograficzny “Born Again Bluesman" - zresztą jeden z lepszych na płycie. Niezwykle udanie prezentuje się interpretacja utworu "Middle of the Road" Luthera Allisona - pełna ognia i funkowego drive'u basu i klawiszy. Kolejny cover, czyli "River's Invitation" Percy’ego Mayfielda wnosi trochę uspokojenia. A przy okazji, mamy możliwość posłuchać śpiewu Stevie J w nieco innej stylistyce. Generalnie, podsumowując ten krążek można stwierdzić jedno - dobry wokal, świetna gitara, duża przyjemność słuchania.
Druga płytka w zestawie, “Soul Sessions", dla wielu bluesfanów może okazać się ciężkostrawna. To przebojowa, taneczno-dyskotekowo-klubowa muzyka. Nie jestem ani znawcą ani miłośnikiem tego rodzaju grania, a mimo to słuchałem tego z zainteresowaniem, a co najważniejsze, bez obrzydzenia. Najbardziej podobały mi się spokojniejsze utwory, np. "Because of Me" czy "Gravity" z repertuaru Johna Mayer’a.
Obie płyty zawierają w sumie ponad siedemdziesiąt minut muzyki i, gdyby się bardzo uprzeć, całość można byłoby upchnąć na jednym krążku. Jeżeli Stevie J chciał pokazać bogactwo swoich zainteresowań i inspiracji, dobrze się stało, że zrobił to na dwu odrębnych płytach. Taki podział stawia bowiem wyraźną 'grubą kreskę' między dość odległymi, bądź co bądź, stylistykami. W innym wypadku mielibyśmy z pewnością wrażenie sporego galimatiasu. A swoją drogą, ciekawe, jaki kierunek obierze artysta? Jak pogodzi tak bardzo różne zainteresowania? Innymi słowy, co też znajdziemy na jego kolejnej płycie? Ja w każdym razie czekam z niecierpliwością.
Robert Trusiak