Anni Piper to zupełnie u nas nieznana bluesmanka rodem z Australii. Gra na gitarze basowej, śpiewa i komponuje, a na dodatek niezwykle atrakcyjna z niej kobieta. Wygląd nie ma, rzecz jasna, żadnego znaczenia dla oceny jej muzycznych umiejętności, jednak z marketingowego punktu widzenia trudno uznać go za całkiem nieistotny.
Przygodę z muzyką rozpoczęła w wieku lat 12, zaś pierwszym jej instrumentem była gitara sześciostrunowa. W wieku 14 lat Anni przerzuciła się na gitarę basową i tak już pozostało. Jak wspomina, pierwszym bluesem, jaki dotarł do jej uszu, był "Born in Chicago" w wykonaniu zespołu Paula Butterfielda. Piper debiutowała w 2004 roku płytą "Jailbait", która ukazała się tylko na rynku australijskim. Za wydawnictwo to otrzymała w 2005 roku nagrodę "Best New Talent" Australian Blues Music Awards. Również druga jej płyta, to jest wydana w 2007 r. "Texas Hold’em", nie przebiła się poza granice Australii.
Debiutem Anni na rynku amerykańskim stał się, pochodzący z roku 2009, album "Two’s Company". Jej najnowsze wydawnictwo, zatytułowane "Chasin’ Tail", ukazało się w roku ubiegłym dzięki Blues Leaf Records. Śpiewającej i grającej na gitarze basowej Anni Piper towarzyszy tu gitarzysta Sam Buckley oraz grający na perkusji Reuben Alexander. W warstwie instrumentalnej mamy więc klasyczne trio, choć są i miejsca (nieliczne), gdzie dogrywana jest partia drugiej gitary i wówczas całość brzmi znacznie okazalej. Wśród 11 utworów, które wypełniają ten krążek, aż 9 jest autorstwa bądź współautorstwa samej Anni Piper.
Już pierwszy numer na płycie dość dobrze zwiastuje to, czego możemy spodziewać się w dalszej części materiału. "Amazon", bo o nim mowa, to szybki blues-rockowy utwór, bardzo przypominający "Scuttle Buttin" z repertuaru Steviego Ray Voughana. Zagrany z dużym ogniem i zadziornością, stanowi też prezentację sporych umiejętności gitarzysty. Zdecydowana większość utworów to dynamiczne, blues-rockowe czy nawet rockowe granie, mocno osadzone w tradycji gatunku. Wyróżnić tu warto w szczególności m.in. "The Whistle Blower" z gitarą graną slidem, funkujący "Dreamcatcher" z partią basu, zagraną w technice slap czy też "Highway Time". Obok szybkich, energetycznych utworów znajdujemy tu również spokojne, wolne bluesy, jak choćby przejmująco zagrany "Chi Sau" czy też "If You Be My Baby". Materiał uzupełniony został dodatkowo o dwa covery. Wykonanie "Hideaway" Freddiego Kinga jest niezwykle poprawne, choć raczej w 'szkolnym' znaczeniu tego słowa. Natomiast klasyk Jimmiego Hendrixa "Voodoo Child" prezentuje się niezwykle okazale. Zarówno Anni, jak i jej zespół udźwignęli ciężar odpowiedzialności, jaki z pewnością towarzyszy każdemu wykonawcy, który odważy się wziąć na warsztat ten utwór. Zwłaszcza gitarzysta Sam Buckley zasługuje na słowa uznania.
Producenci zadbali o to, by partie gitary basowej słyszalne były doskonale; powiedziałbym nawet, że zostały wręcz uwypuklone. Takie miłe dla ucha mruczenie basu. Nie wiem, czy Anni Piper jest lepszą wokalistką, czy basistką. Obdarzona została z pewnością ciekawym głosem, ale tego "czegoś" jednak w jej śpiewie brakuje. Wrażenie to potęguje się zwłaszcza, gdy słucha się płyty w całości, za jednym podejściem.
Na koniec wypada wspomnieć o okładce. Rzecz niby mało ważna, a jednak każdy towar winien zostać również stosownie opakowany. Jednym zdaniem ujmując, tak paskudnej okładki dawno nie widziałem. Dziwię się, że tak urodziwa jak Anni niewiasta, zgodziła się tak szpetnie przedstawić własną postać.
Podsumowując, traktowanie Anni Piper wyłącznie w kategoriach ciekawostki wizualno-geograficzno-muzycznej (piękna kobieta z Australii grająca bluesa na basie) byłoby sporym nietaktem. Płyta prezentuje solidną porcję porządnego blues-rocka, który być może nie grzeszy oryginalnością, ale i tak z pewnością znajdzie wielu amatorów.
Robert Trusiak