Stereotyp bluesmana-analfabety, którego dzieciństwo obracało się wokół zbierania bawełny i śpiewania pieśni o swym niełatwym losie wydaje się być dla niektórych czymś bardzo archaicznym. Boo Boo Davis z lubością podkreśla swe wiejskie pochodzenie, co czyni z niego chodzący skansen minionych czasów.
Holenderski gitarzysta Jan Mittendorp wykorzystał potencjał drzemiący w bluesmanie, dzięki czemu możemy nacieszyć uszy kolejnym albumem z certyfikatem autentyczności.
Współcześni fani bluesa wiele daliby zapewne, by choć na moment przenieść się w czasy dzieciństwa Boo Boo Davisa. Mieliby szanse poznać po sąsiedzku Johna Lee Hookera, Muddy’ego Watersa i Elmore’a Jamesa w ich naturalnym środowisku. I mimo, że dziś Boo Boo Davis z dumą opowiada o swych młodzieńczych znajomościach, to wówczas przy nadarzającej się okazji szybko pozbył się patriotyzmu lokalnego i wyruszył w podróż w poszukiwaniu sławy i pieniędzy. Skutkiem tego teraz my, Polacy, możemy za sprawą albumu "Undercover Blues" spojrzeć na świat oczami Boo Boo Davisa.
Zespół Boo Boo Davisa, prócz wyżej wymienionego składa się także ze wspomnianego wcześniej Jana Mittendorpa (gitara) i Johna Gerritse’a (perkusja). Jak łatwo zauważyć, brakuje basu, ale na szczęście Jan Mittendorp poradził sobie z tym w sprytny sposób obniżając strój gitary. W efekcie otrzymujemy czysty, nieprzetworzony blues, który zaspokoi gusta nawet najbardziej wybrednych purystów. Płyta stanowi niestety krok wstecz względem zeszłorocznego "Ain't Gotta Dime". Wiele schematów powtarza się w ciągu całego albumu, a jedynym jego świeżym atrybutem jest utwór w stylistyce gospel. Nie zmienia to jednak faktu, że 12 zarejestrowanych na "setkę" kompozycji stanowi namacalny dowód nieśmiertelności tradycyjnego bluesa. Miłośnicy rasowego wokalu z pewnością docenią także głęboki i mocny śpiew Boo Boo, który wzbogaca frazy wokalne dźwiękami harmonijki.
Trójka bluesmanów po raz kolejny pokazała, na co ich stać. "Undercover Blues" dobrze wpisuje się w dorobek wytwórni Black & Tan Records i wydaje się być świetną propozycją dla osób ceniących sobie naturalność i surowość brzmienia. Pozostaje mi tylko wypowiedzieć słynną frazę wykrzykiwaną przez Boo Boo, która odnosi się do jego patrona duchowego: "Thank you Dave!".
Kuba Chmiel