Scott ’Wino’ Weinrich to człowiek-instytucja sceny doom/stoner. Lista kapel, w których udziela się bądź udzielał jest naprawdę imponująca. Wystarczy wspomnieć choćby The Obsessed, Saint Vitus, Spirit Caravan, The Hidden Hand czy Shrinebuilder.
Jakby tego było mało, w ubiegłym roku ten 49-letni już pracoholik popisał się także świetnym "Punctuated Equilibrium", pierwszym albumem wydanym po prostu pod szyldem Wino. Muzycznie stanowił on nawiązanie do tego, co Amerykanin tworzył w The Hidden Hand, jednak na kontynuację tego kierunku trzeba będzie jeszcze poczekać. "Adrift", drugi krążek Wino, to bowiem zupełnie inna bajka.
Fakt rejestracji przez Wino materiału akustycznego nie był dla mnie szczególnym zaskoczeniem. Bardowsko-folkowe tradycje są przecież w Stanach bardzo silne, a bluesowe wpływy to rzecz oczywista w stylistyce, którą upodobał sobie Weinrich. Co więcej, na tym etapie kariery, gdy kolejne płyty brzmią podobnie i coraz trudniej wyjść do słuchacza z czymś świeżym, taki krok wydaje się mieć całkiem sporo sensu. Oczywiście, o ile jest podejmowany szczerze i z (choćby) odrobiną talentu, bo zaskakująco łatwo można się tu wyłożyć.
Na szczęście, w tym przypadku nic takiego nie ma miejsca. "Adrift" jest bardzo dobry; szczerze mówiąc, nawet lepszy niżbym oczekiwał. Nie jest to jednak krążek ściśle akustyczny. Choć niepodrabialnemu głosowi Wino towarzyszą tu jedynie dźwięki gitary, w niektórych kawałkach można usłyszeć solo zarejestrowane na elektrycznej wersji tego instrumentu. W "I Don’t Care", "Shoot In The Head" oraz "Green Seed" odpowiada za nie Ray Tilkens, który był również inżynierem dźwięku i współproducentem całego materiału. Zagrane przez niego partie są po prostu rewelacyjne, pełne pasji i bluesowego feelingu. Poza tym, Wino bynajmniej nie stroni od stosowania rozmaitych gitarowych efektów (zwróćcie uwagę zwłaszcza na "O.B.E."). Melodie większości kompozycji oparte są na raczej prostej kombinacji chwytów, ale nie ma to nic wspólnego z harcerskim smęceniem przy ognisku. Wino to rockman z krwi i kości, nie zawraca sobie więc głowy łzawymi balladami i podobnymi bzdurami. "Adrift" to zdecydowanie surowy, a zarazem szczery materiał, sięgający do korzeni amerykańskiej muzyki, a przy tym autentycznie urozmaicony.
Są tu więc kawałki zakorzenione w folku ("Adrift", "D-Bear"), bluesie ("I Don’t Care") oraz ich mieszance, to jest bliższe klasycznie rockowej stylistyce ("Hold On Love", "Old And Alone", czy chyba najbardziej przebojowy "Whatever"). Niektóre z utworów z ostatniej wymienionej kategorii, lekko przearanżowane i zagrane przez cały zespół bez problemu pasowałyby do elektrycznego oblicza Wino. Świetnie udały się również covery: "Iron Horse/Born To Lose" z repertuaru Motorhead oraz "Shot In The Head", pierwotnie wykonywany przez Savoy Brown. Zwłaszcza z tym drugim, bluesowo-rock’n’rollowym klasykiem Weinrich do spółki z Tilkensem mogliby spokojnie podbijać wszystkie bary i speluny amerykańskiego południa. To jednak nie koniec atrakcji. Mamy tu też utwory instrumentalne - nastrojowy "Suzanes Song" oraz zaskakujący, wspomniany już "O.B.E.". To niemal ambientowy pejzaż, zbudowany z rozmytych i przeciągłych dźwięków gitary, który stylem pasowałby bardziej choćby do obecnego oblicza Earth, a mimo to doskonale odnajduje się na "Adrift". Całość wieńczy znakomity, szybki i dynamiczny "Green Speed", wzbogacony rewelacyjną solówką. Pełny album w takim stylu pozamiatałby mną całkowicie.
Wytwórnia Exile on Mainstream nie zaszalała zbytnio z oprawą wydawnictwa. W booklecie znalazły się za to krótkie komentarze Wino dotyczące okoliczności powstania poszczególnych utworów. Można z nich na przykład wyczytać, że "I Don’t Care" powstał, gdy autor miał 16 czy 17 lat i próbował wyobrazić sobie, jak to będzie, kiedy stuknie mu piąty krzyżyk. Kawałek ten grany był na żywo przez The Obsessed; na "Adrift" trafiła jego pierwsza, studyjna wersja. Z kolei kompozycja tytułowa opowiada o blaskach i cieniach życia muzyka. Ogólnie świetna płyta, z klasą i wyczuciem. Jestem pod wrażeniem.
Szymon Kubicki