W przyrodzie pewne rzeczy się nie zmieniają. Zgodnie z tym codziennie słońce będzie wschodzić na wschodzie, zachodzić na zachodzie, ludzie będą wstawać do pracy, a sąsiedzi zawsze będą kosić trawniki o nieludzkich porach. Podobnie jest z Dave'm Arcarim. On zapewne już nigdy nie przestanie nagrywać płyt z akustycznym bluesem i tak też stało się tym razem.
Czytelnikom postać Dave’a Arcariego powinna być już znana z recenzji poprzedniej jego płyty zatytułowanej "Got Me Electric". Od tego czasu nic się w postawie Dave’a Arcariego nie zmieniło. Wciąż jest on zagorzałym fanem bluesa akustycznego, który interpretuje w konwencji punka. A zatem rąbie z całych sił w swoją rezofoniczną gitarę, śpiewając do tego swym nieodłącznym sznaps barytonem. Najwidoczniej wciąż upatruje w tym ciekawą propozycję dla fanów muzyki, bowiem wydał kolejny album dokładnie w tym samym stylu, co poprzednie.
"Devil’s Left Hand" to płyta wydana przez wytwórnię Buzz Records. Zawiera 12 utworów, z których większość to autorskie kompozycje Dave’a Arcariego. Prócz tego pojawia się kilka coverów i standardów, a każdy z nich został równie finezyjnie zmasakrowany przez muzyka. On nazwałby to zapewne odważną interpretacją, więc dla zachowania spokoju ducha tego się trzymajmy.
Mimo ponownego złamania przez artystę wszelkich zasad dobrego smaku, album odbieram dość pozytywnie. Co prawda, słuchacze posiadający wrażliwe ucho śmiało mogą po przesłuchaniu płyty dostać rozstroju żołądka i stanów lękowych, lecz nie musi to być regułą. Dave Arcari, w swoim ekstremistycznym podejściu do akustycznego bluesa, brzmi momentami groteskowo, choć da się w tym wszystkim wyczuć nutkę bluesowego kabaretu, swego rodzaju parodii tej muzyki. Myślę, że taki odbiór tego artysty zaprocentuje lepszymi wrażeniami.
Kolejny album Dave’a Arcariego jak zwykle przeznaczony jest dla nieodgadniętego grona słuchaczy. Starzy fani jego twórczości mogą śmiało darować sobie kolejną tak samo brzmiącą płytę, a nowi z pewnością nie odbiorą od razu jej specyficznego przekazu. Mimo to warto zainteresować się tym artystą. Oczywiście, o głębszej kontemplacji muzyki nie może tu być mowy; Arcariego należy traktować bardziej jako ciekawostkę ornitologiczną, niż zawodowego muzyka. Z drugiej strony, który z pionierów bluesa nie wydaje się nią dla współczesnych, szczególnie młodych słuchaczy?
Kuba Chmiel