Popularność harmonijki w początkowym okresie rozwoju bluesa wynikała z jej dostępności i niskiej ceny. Jej przydomek - saksofon Missisipi - wziął się stąd, że właśnie na tym instrumencie chciała grać duża część użytkowników harmonijki, lecz nie mogła sobie na to pozwolić ze względów finansowych. Dziś harmonijka uznawana jest za symbol bluesa i kultowy instrument, a jego pierwsi wirtuozi - za niedościgniony wzór. Jednym z ostatnich wielkich jest James Cotton.
James Cotton, jak większość klasyków gatunku, urodził się w kolebce bluesa, stanie Missisipi. Zakochał się w tej muzyce zaraz po tym, gdy usłyszał w radiu Sonny’ego Boya Williamsona i szybko stwierdził, że to właśnie gra na harmonijce jest sensem jego życia. Sonny Boy wkrótce stał się jego nauczycielem; nie bez znaczenia jest też fakt, że James Cotton przez 12 lat terminował w zespole Muddy’ego Watersa. Ten rok naznaczony jest płytą "Giant" i trzeba przyznać, zapadnie on z pewnością w pamięci fanom muzyki mistrza.
Nic nie ma przesadzonego w tej całej otoczce marketingowej artysty. Zatytułowanie albumu "Giant" i wysoka estyma (zahaczająca prawie o boskość), jaką poważany jest w środowisku, nie wydaje się niczym naciąganym w kontakcie z płytą. Ta jest doskonała pod każdym względem. Na wstępie jednak trzeba zaznaczyć, że James Cotton na niej nie zaśpiewał. Związane jest to z przebytym nowotworem krtani i jego konsekwencjami, na szczęście wokalista Slam Allen godnie zastąpił mistrza, wzbogacając także skład o dodatkową gitarę elektryczną. Drugą gitarę objął w pieczę Tom Holland, lecz prawdziwą perłą w koronie jest sekcja rytmiczna. Tworzą ją bracia Noel i Kenny Jr. wywodzący się z legendarnej rodziny Nealów.
Co świadczy o wielkości albumu "Giant"? Przede wszystkim brawurowe wykonanie utworów nań zawartych. Wśród nich najwięcej jest standardów, lecz nie ma to najmniejszego znaczenia. James Cotton w wieku 75 lat wciąż stanowi wzór harmonijkowych cnót i z całą pewnością fani tego instrumentu będą ukontentowani.
James Cotton to jeden z ostatnich żyjących gigantów harmonijki, którzy niegdyś przyczynili się do jej popularyzacji. Wobec powyższego nazwanie płyty "Giant" byłoby już z zasady usprawiedliwione. Tak naprawdę jednak wynika z zasłużonego przeświadczenia muzyków o wielkości dzieła, które stworzyli. Jestem przekonany, że nikt nie będzie tego kwestionował, bo byłoby to wręcz niestosowne.
Kuba Chmiel