Co powstanie, jeśli skrzyżujemy surowego rocka w garażowym stylu z eksperymentalnym podejściem do brzmienia? Odpowiedź brzmi: The Dead Weather. Drugi album nowej grupy Jacka White'a to trzydzieści kilka minut brudu, gniewu i seksu w prawdziwie amerykańskim wydaniu.
Początków historii tego zespołu należy doszukiwać się we wrześniu 2008 roku, kiedy to Alison "VV" Mosshart - wokalistka, gitarzystka i piękniejsza połowa alternatywno-rockowego duetu The Kills - wystąpiła gościnnie z The Raconteurs White'a na ich koncercie w Memphis. Najwyraźniej muzycy uznali, że taka fuzja może być nadzwyczaj dobrym pomysłem, bowiem już cztery miesiące później White, Mosshart oraz Jack Lawrence (basista The Raconteurs) i Dean Fertita (znany z Queens of the Stone Age) połączyli siły jako The Dead Weather, wydając jak dotąd dwa znakomite albumy.
Z pełną świadomością nazwałem ich kapelą White'a. Wprawdzie mamy do czynienia z kolejną z dość modnych w ostatnich latach supergrup, jednak mimo to muzyka The Dead Weather nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, kto jest mózgiem całego przedsięwzięcia. Jack White to rockowy wizjoner, a "Sea of Cowards" jest urzeczywistnieniem jego nowych (i nowatorskich), niezmiennie zadziwiających mnie pomysłów. Zresztą jego "praktyczny" wkład w brzmienie zespołu nie ogranicza się już do charakterystycznego, zadziornego wokalu i oryginalnych w każdym calu partii gitarowych, jak miało to miejsce w White Stripes i wspomnianych wcześniej Raconteurs. Odtąd muzyk gra również na perkusji i - proszę mi wierzyć - świetnie się w tej roli sprawdza.
Skoncentrujmy się jednak na samym albumie. Zdaję sobie sprawę, że połączenie określeń "garażowy" i "eksperymentalny", którymi rozpocząłem tę recenzję, może z pozoru zakrawać na paradoks, jednak właśnie te dwie cechy najlepiej oddają charakter twórczości The Dead Weather. Członkowie zespołu często wspominają w wywiadach, że materiał na ich płyty powstaje w błyskawicznym tempie - muzyka i teksty rodzą się ponoć podczas improwizowanych sesji i w niezmienionej, pierwotnej postaci trafiają na krążek. Przypuszczam, że właśnie dzięki temu każdy z jedenastu krótkich utworów, jakie składają się na "Sea of Cowards", to istny wulkan brudnej, rockowej energii. Mamy tu połączenie prostych, ale wpadających w ucho kompozycji z niebanalnymi, żywiołowymi wykonaniami -zresztą każdy, kto choć raz słyszał Jacka White'a, wie czego można się po nim spodziewać. Jest hałaśliwa perkusja, są przesterowane wokale i tony fuzzu na gitarach, a całości dopełniają przepojone erotyzmem i agresją teksty śpiewane na przemian przez White'a i Mosshart:
To be soft is too easy
Don't get soft on me
I don't want a sweetheart
I want a machine
"Sea of Cowards" to jeden z tych albumów, które potrafią skutecznie przekonać słuchacza, że siła muzyki tkwi w jej prostocie. Z czystym sumieniem mogę polecić twórczość The Dead Weather każdemu zwolennikowi mocnego, energetycznego rocka, tym bardziej że ich płyta zdaje się być mistrzowskim kompromisem między tą prostotą a niekonwencjonalnym, świeżym brzmieniem.
Jacek Biernacki