The Marcus King Band

Carolina Confessions

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy The Marcus King Band
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-04-26
The Marcus King Band - Carolina Confessions The Marcus King Band - Carolina Confessions
Nasza ocena:
8 /10

Gdybym powiedział wam, że ten dwudziestodwulatek, który podpisał swoim nazwiskiem album „Carolina Confessions”, jest prawdopodobnie reinkarnacją Janis Joplin i Jimiego Hendrixa w jednej osobie, prawdopodobnie popukalibyście się w czoło, na znak, że bzdury opowiadam.

Marcus King wygląda niepozornie, ale wystarczy, że weźmie w ręce swojego bordowego Gibsona ES-345 (miłością do tego instrumentu zapałał dzięki dziadkowi, który miał oryginalnego ES-345 z roku 1962) i zaśpiewa kilka dźwięków do mikrofonu ekspresyjnym wokalem przywodzącym na myśl linie Etty James podrasowane joplinowską chrypką, by zachwycić. Pierwszym szlifierzem gitarowego stylu młodego Kinga grającego jeszcze na kupionym w antykwariacie Gibsonie SG był Duane Allman i te wpływy grania The Allman Brothers Band są na najnowszym, trzecim już, studyjnym krążku wyraźnie słyszalne. Podobnie jak blues-rockowe wątki z The Band i Ten Years After czy southern rockowe Lynyrd Skynyrd.

Nie bez znaczenia pozostało uwielbienie Marcusa Kinga dla organów Jimmy’ego Smitha i saksofonowych odjazdów Johna Coltrane’a – to właśnie oni naprowadzili artystę dorastającego w Greenville w Karolinie Południowej na pomysł zaangażowania do zespołu klawiszowca Deshawna Alexandera, trębacza Justina Johnsona i saksofonistę Deana Mitchella. Pozwoliło to ubogacić album co rusz wybuchającymi, big-bandowymi motywami, nierzadko podrasowanymi świdrującymi organami skutecznie dbającymi o zagęszczenie tła utworów i dodającymi kompozycjom kolorytu oraz analogowego soundu.

Całość otwiera delikatny motyw na pianinie, który już po chwili przeradza się w fenomenalny blues „Confessions” prowadzony przez przepełniony emocjami wokal, a sfinalizowany solem na ES-345 podłączonym do Fendera Super Reverb z połowy lat sześćdziesiątych w asyście grzmiących dęciaków. Kawał wspaniałej muzyki, która już na starcie pokazuje, że brzmieniem sięga do czasów, gdy Janis Joplin śpiewała „Piece of My Heart”. O odpowiedni, vintageowy sound zadbał wielokrotny zdobywca Grammy, Dave Cobb, specjalizujący się w muzyce country. Drugim takim powolnym bluesiorem jest po raz kolejny przeszywający wokalnie „Side Door” i naprawdę trudno nie poczuć gęsiej skórki, gdy gęsto sączy się z głośników.

Z każdym numerem w muzyce Marcusa Kinga pojawia się coraz więcej wpływów southern. A zaczyna się od pachnącego The Band blues-rockowego „Where I’m Headed”, zespół zahaczy o R&B i soul w „Homesick” – tu wyraźnie słychać, że gitarowa solówka nagrywana jest z mikrofonu, bo prócz przesterowanego dźwięku da się dosłyszeć jak mikrofon zbiera z pomieszczenia uderzenie kostek o surowe struny. W tonach country i southern zagra „8 A.M.”, słoneczny „Autumn Rains” (utrzymane nieco w jasnych brzmieniach „Hotelu California” zespołu The Eagles) i zdobiona slidami na gitarze akustyczna ballada „Remember”. Rozszalałym funkiem rozpromieni „How Long”, gdzie kapitalną robotę odwalają bas Stephena Campbella i perkusja Jacka Ryana – nie pierwszy zresztą i nie ostatni raz, bo sekcja na „Carolina Confessions” potrafi zachwycić.

Gdyby Hendrix usłyszał solówkę wieńczącą świetny, southern rockowy numer „Welcome ‘Round Here”, gdzie gitara zapędza się w psychodeliczne rejony, by po chwili wybuchnąć podciągnięciami i rockowym flowem na tle nieustannie eksplodujących dęciaków, prawdopodobnie poklepałby Marcusa Kinga czule po ramieniu ze słowami: „Właśnie tak to trzeba robić. Idź i ucz innych”. Zresztą takich gitarowych popisów jest na „Carolina Confessions” całe multum i wszystkie zachwycają ekspresją, bo King szarpie za struny, jakby próbował z nich wyrwać kawałek siebie. Mimo, że na krążku mamy zarówno trąbki, saksofony i klawisze, to miejsce na solowe wojaże dostaje tylko gitara, cała reszta dba o odpowiedni dla niej podkład.

Całość wieńczy przepiękny, wzruszający i po mistrzowsku skomponowany kawałek „Goodbye Carolina”. To właśnie w tym numerze splatają się wszystkie inspiracje The Marcus King Band – od southern, poprzez blues, na rocku kończąc. Idealne i zapadające w pamięć zakończenie fantastycznego albumu. Fani southern-blues- rocka utrzymanego w brzmieniu z epoki Hendrixa powinni zachwycić się nową porcją muzyki Marcusa Kinga. Młodzian z Karoliny Południowej jest duchowym dziedzicem tamtych czasów.