Pills
Gatunek: Blues i soul
Między mną a "Pills" od samego początku nie zaiskrzyło, a można nawet powiedzieć, że do nowego albumu Big Boy Bloatera podszedłem z delikatnym zniechęceniem.
Tytułowa, singlowa piosenka po prostu mi się nie podoba. Uważam, że jest okropna. A teledysk jeszcze gorszy. Na dodatek numer otwiera album. Ale pal licho, może miłe złego początki. Niestety dalsza część "Pills" przynosi tyleż dobrego co i złego. Big Boy Bloater gra bluesa, R&B a momentami nawet podchodzi pod rocka, a wszystko w formie doprawionej sporą dawką humoru, klimatów alkoholowych i dźwięków mocno tanecznych. Ta dowcipna część twórczości Big Boya wypada najgorzej. Sporymi fragmentami przypomina wręcz piosenkę kabaretowo-biesiadną. Na samą myśl o po trosze surfowych, po trosze twistowych, po trosze rock'n'rollowych "Stop Stringing Me Along", "Slacker's Paradise", "Oops Sorry" czy "A Life Full of Debt" dostaję drgawek. To rozpromienione słońcem pioseneczki o posmaku waty cukrowej, zdecydowanie przekolorowane i po prostu w złym guście. Pewnie znajdą swoich słuchaczy, ale w moje kubki smakowe nie trafiły.
Z drugiej strony jest kilka naprawdę fajnych bluesiorów, a dodajmy, że Big Boy Bloater ma głos knajpianego bywalca, idealny do klimatów deltowskich. Przy "Friday Night's Alright for Drinking" rzeczywiście ma się ochotę na drinka, rozpędzony "The Saturday Night Desperation Shuffle" to już prawdziwy alkoholowy cug, podobnie zresztą jak "This Ain't Rufus". Z kolei "She Didn't Even Buy a Ticket" to podwórko latynoskiego blues rocka w guście Tito & Tarantula. "Mouse Organ" przesiąknięte knajpiano-papierosowym zapachem Toma Waitsa to kawał przyjemnego grania, a "Unnaturally Charming" napędza prosty riff i sekcja, ale utworu słucha się wyjątkowo dobrze. To czego jednak Big Boyowi odmówić nie można, to zawsze porządne gitarowe solóweczki.
Ostatecznie "Pills" jawi mi się jako album pół-na-pół. Jest na nim sporo rzeczy absolutnie nie trafiających w moją estetykę, z drugiej kilka niezłych kawałków, ale też bez większej ekscytacji. Prawie za każdym odsłuchem krążek stawał się muzyką tła. Mimo kilku przyjemniejszych fragmentów, nie mam ochoty do „Pills” wracać.