Łączenie stylów w bluesie to ryzykowna sprawa. Świeży powiew nowoczesności, wpuszczany w zasuszone ramy archaicznych brzmień, okazuje się często niesmacznym daniem, efektem bezsensownego dobierania ze sobą różnych składników. Są jednak tacy artyści, którzy potrafią tego uniknąć, łącząc sprytnie w swojej muzyce tradycję z nowoczesnością. Do nich bezsprzecznie zaliczyć trzeba Boo Boo Davisa.
Ostatnia płyta omawianego tu artysty, to istny amalgamat brzmień. Niby całość utrzymana w rytmach elektrycznego Chicago, a już od pierwszych dźwięków orientujemy się, że ten wychowany na plantacji bawełny muzyk nie przespał ostatniego półwiecza. Od zapomnianej już tradycji ekspresyjnego śpiewania shouterów z połowy wieku, przez fusion-rocka, aż po niemal współczesne elementy punk-bluesa - to wszystko mieści w swoich nagraniach Boo Boo Davis.
"Tak brzmieliby Muddy Waters i John Lee Hooker, gdyby dziś byli w sile wieku!" - pisze o nim kolorowa prasa. Pod względem wokalnym nie ustępuje mistrzom. Harmonijka mocno odstaje i to ona stanowi najsłabszy element zespołu. Na szczęście, prawdopodobnie dzięki zabiegom producenta, nie wysuwa się ona na pierwszy plan, pozwalając zdecydowanie wybrzmieć pozostałym instrumentom: gitarze i perkusji. Grający często na barytonowej gitarze Jan Mittendorp chętnie sięga po slide, dźwięki wydobywane z jego instrumentu są niskie i mięsiste, w zupełności rekompensujące brak basu w zespole. Do tego dochodzi perkusja licząca sobie 60 lat! Jej właściciel posługuje się nią bardzo sprawnie.
Płyta "Ain't Gotta Dime" potrafi w każdej minucie zaskoczyć. Mocny początek przywodzi skojarzenia z muzyką Jimiego Hendrixa, a już następny utwór zabiera słuchacza do zadymionego klubu Chicago. Utwór czwarty to rhytm&blues a’la Joe Louis Walker, kolejny kawałek za to brzmi, jakby żywcem był wyjęty z wytwórni Fat Possum.
Boo Boo Davis to zdecydowanie jeden z najciekawszych artystów naszych czasów. Swoim ostatnim albumem ukazuje różnorodność swoich fascynacji i uniwersalność klasycznego brzmienia wywodzącego się z delty Missisipi. Muzyk ten korzysta z wielu gatunków muzycznych, z każdego wybierając to co najlepsze, w konsekwencji tworząc zupełnie nową jakość. Dzięki temu ma szanse trafić zarówno do ortodoksyjnych, jak i postępowych fanów bluesa. Jednym i drugim polecam tę płytę.
Kuba Chmiel