Czterdzieści minut znakomitej rozrywki spod znaku klasycznego bluesa zaserwował Elvin Bishop na najnowszym albumie "Big Fun Trio".
Album składa się głównie z utworów skomponowanych przez Bishopa, również w postaci odświeżenia, jak to ma miejsce w przypadku chociażby pochodzącego z połowy lat '90 numeru "Ace In The Hole" (z albumu pod tą samą nazwą). Poza tym, niejako tradycyjnie dla bluesowych nagrań, sięgnięto po kilka numerów od klasycznych bluesmanów - Lightnin’ Hopkinsa ("Honey Babe"), Fatsa Domino ("Let The Four Winds Blow"), Sunnylanda Slima ("It’s You, Baby") i Bobby'ego Womacka ("It’s All Over Now"). Bishopowi towarzyszy porządnie rozszalała świta: Bob Welsh na gitarach i pianinie oraz Willy Jordan na cajonie i jako wokalista wspierający. Kapitalną robotę zrobiły gościnne występy harmonijkarzy: Kim Wilson idealnie pogrywa w "It’s You, Baby", Rick Estrin gra pierwsze skrzypce w "Delta Lowdown", a Charlie Musselwhite idealnie wpasował się w chicagowski klimat "100 Years of Blues".
Ogólnie na tej czterdziestominutowej blaszeczce jest się w co wsłuchać. Z czasem Bishop trafił nieomal w punkt, bo "Big Fun Trio" odpowiednio nasyca, ale nie rozleniwia, co jest szczególnie ważne przy tak rozszalałym materiale. Nie ma co ukrywać, że trio gra tu klasycznego bluesa. Welsh często sięga po boogie-woogie (idealnie to zagrało w "Keep on Rollin'"), dzięki czemu jego fortepian dosłownie wariuje i pobudza stopę do rytmicznych podrygów - można wtedy wyczuć klimat wczesnej fazy rock'n'rolla. Z większości numerów tryska zdrowy optymizm, tym bardziej pociągający, że klimatyczny, wcale nie przesadzony, podlany solidną dawką humoru, a wreszcie rewelacyjny muzycznie.
Wspomniane były już harmonijki i doskonały Bob Welsh, ale pod względem gitarowym Bishop wcale swoim kolegom nie ustępuje. Również wokalnie brzmi to bardzo przyjemnie. Dodajmy za ciekawostkę, że jako takiej perkusji tu nie ma, ale rytm na cajonie wybija Wolly Jordan i to kolejny mocny element "Big Fun Trio" zatapiający przy okazji ten krążek w starej szkole bluesa.
Nowej płyty Elvina Bishopa słucha się po prostu z nieukrywaną przyjemnością. Oczywiście nikt tu nie odkrywa gatunku na nowo, wręcz przeciwnie, wraca do jego korzeni. Gdyby wszyscy tak odgrzewali kotleta, to świat pełen byłby skrzącej się tysiącem emocji muzyki. Znakomita rozrywka!
Grzegorz Bryk