Coco Montoya po raz kolejny udowadnia, że nie trzeba być wybitnym gitarzystą, by stać się topowym bluesmanem.
Często, gdy słucham płyt blues rockowych odnoszę wrażenie, że dla ich autorów ważniejszy jest "unikalny styl" oraz "jedyna w swoim rodzaju technika" i że te przymioty przedkładają nad dobre piosenki. A tymczasem to przecież o nie chodziło ojcom bluesa, którzy grubo ponad 100 lat temu łkali swe pieśni w Delcie Missisipi.
Z tego też powodu bardzo sympatyzuję z Henrym Montoyą, znanym jako Coco, który wybitnym technikiem nigdy nie był, ale zawsze grał tak żarliwie, że do swoich zespołów zaprosili go Albert Collins, a później John Mayall. Od 20 lat Montoya skupia się na karierze solowej, co jakiś czas wypuszczając paczkę bluesów. Najnowsza nosi nazwę "Hard Truth" i przynosi 11 pogodnych, zagranych z rockowym pazurem numerów.
Mamy do czynienia z zestawem bardzo równych kawałków, więc trudno któryś z miejsca wyróżnić. Na pewno wypada mi wspomnieć o "Lost In The Bottle", który z jednej stronie ma w sobie southernowy drive i klimat piosenki drogi, jednak z drugiej - w zwrotkach - nawiązuje do country. Coco śpiewa tu nietypowo wysoko (jak na swoje upodobania), ale czysto, szczerze, energicznie.
Na wyróżnienie zasługuje także knajpiana ballada "Devil Don't Sleep", gdzie gitara Henry'ego oddaje sporo miejsca klawiszom (pianino i Hammond), a głos - żeńskim chórkom. I wreszcie klasyczny blues "Where Can A Man Go From Here?". Z jednej strony ma klimat i aranż "pościelówki", ale z drugiej opowiada o wydarzeniach zgoła mniej przyjemnych. Posłuchajcie sami.
Mimo że ostatnimi czasy moje muzyczne fascynacje jakoś nie krzyżują się z bluesem, tak płytę "Hard Truth" wysłuchałem z przyjemnością. Spokojna, wyważona, dobrze zaśpiewana, zagrana i zaaranżowana. Więcej mi nie trzeba.
Jurek Gibadło