Czarny Pies

Czarny Pies

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy Czarny Pies
Recenzje
2016-12-16
Czarny Pies - Czarny Pies Czarny Pies - Czarny Pies
Nasza ocena:
9 /10

Czarny Pies to projekt Leszka Windera, cenionego polskiego gitarzysty bluesowego, autora choćby nieźle przyjętego krążka "3B" z poprzedniego roku, a także współtwórcy kultowej formacji Krzak.

Pomysł Windera na Czarnego Psa nie jest jednak klasycznym materiałem studyjnym. Przedsięwzięcie polegało bowiem na nagrywaniu tras koncertowych, w których oprócz gitarzysty wzięło udział wielu innych przedstawicieli polskiego bluesa, jazzu i rocka. Z cyklu koncertów granych od maja 2016 roku w Białymstoku, Olsztynie, Kartuzach, Elblągu, Gdyni oraz Toruniu narodziła się płyta "Czarny Pies".

Materiał zawiera sześć, pełnych instrumentalnego szaleństwa kompozycji. Z miejsca czuć tutaj improwizacje koncertowe, bluesową wolność oraz kunszt nagradzanych, cenionych w wąskim środowisku i… mało znanych twórców, takich jak Jan Gałach, Irek Głyk, Michał Kielak, Mirek Rzepa oraz Krzysztof Ścierański. Czuć tutaj też specyficzną publiczność, odzywającą się od czasu do czasu, sprawiającą wrażenie kameralnej, wręcz wyselekcjonowanej, gotowej oddać się polskim wyobrażeniom na temat bluesa.

A to bardzo atrakcyjne wyobrażenia. Czarny Pies okazuje się przyjemnym stworzeniem, ikoną nocnych dążeń do instrumentalnej wolności, celebracją najlepszych standardów bluesa z genetycznym i instytucjonalnym (miasto Chorzów objęło patronat nad płytą) błogosławieństwem. To więc w sumie przeszło pięćdziesiąt minut instrumentalnej muzyki, która trwa co najmniej całą noc. Poziom rozbudowania kolejnych utworów, wynikających w głównej mierze z nieplanowanych improwizacji i solówek, tworzy wszak wrażenie, że "Czarny Pies" wydaje się o wiele dłuższym i pełniejszym materiałem, niż wskazuje na to czas trwania albumu.

Ciekawe, że utwory, choć nagrywane w różnych miejscach, okazują się spójne jakby wyszły ze studyjnej burzy mózgów. Wszystko, co następuje po sobie na "Czarnym Psie", łapie się jakiegoś wiodącego motywu, dźwięku, brzmienia. To oczywiście zasługa Leszka Windera, który jest żywym spoiwem kolejnych kompozycji tworzących album. Utworów takich jak niezwykle żywy i spontaniczny, wpleciony w charakterystyczny motyw na harmonijce "Jacky 2016", pod którym oprócz Leszka Windera podpisał się też Jan Błędowski, oczywiście doskonale znany fanom zespołu Krzak i innych grup z pogranicza bluesa i rocka.

"Bad Home" zaczyna się na strunach fajnej elektrycznej gitary i już się od nich nie uwalnia. To standard, który wzbudza skojarzenia z okrytym późnym popołudniem Nowym Orleanem. Wolność, która nie zna granic. Znalazło się na "Czarnym Psie" miejsce również na nieco zadziorny numer "Ontario", najkrótszy na przestrzeni całego albumu, gdzie pojawiają się klimatyczne linie basu zaprojektowane przez świętej pamięci Jerzego Kawalca, który "Ontario" grał z zespołem Krzak gdzieś w okolicach 1979 roku. Dziś więc otrzymujemy absolutny czad w nowym brzmieniu i wydaniu.

Kulminacyjne momenty krążka następują w okolicach utworu "The Number Zero", ponieważ to siedemnaście minut muzyki, które odbierają słuchaczom narzędzia nawigacyjne. W tym numerze po prostu trzeba się rozpłynąć i pogubić. Szerokości, długości, wysokości, oceaniczne głębokości. Kompozycja pomiędzy bluesem i jazzem, pełna rozmaitych improwizacji, w tym świetnych bębnów, zmian klimatu i tempa, bogata w szlachetne wypuszczenia i solówki, świadcząca o wielkim kunszcie Windera i jego towarzyszy broni. Na płycie znalazły się także utwory "Majowa maszynka" i "Wit" - pierwszy mega żywiołowy, zręczne resume możliwości ekipy Leszka Windera, drugi zaś znowu zadziorny w tej charakterystycznej gitarowej zadziorności, właściwej głównemu twórcy dzieła.

Tak oto Czarny Pies potrafi zawarczeć, potrafi być też łagodny - nade wszystko zaś jest stylowy i klimatyczny, przybijający stempel na kunszcie Leszka Windera i jego wybrańców. W oryginalnym projekcie tkwi więc oryginalna i dobrze wyprodukowana muzyka. Polski blues trzyma się naprawdę nieźle. Chyba nawet lepiej na koncertach, niż w studio. Czad!

Konrad Sebastian Morawski