ZZ Top przeszedł w tryb wydawania kolekcji przebojów. Jednak ta naprawdę zasługuje na uwagę.
Aż trudno w to uwierzyć, ale trio z Houston nie dorobiło się jeszcze albumu koncertowego wydanego na CD, ani nawet na winylu. Owszem, w przebogatej dyskografii ZZ Top znajdziemy kilka DVD i Blu-ray oraz sporo bootlegów, ale na oficjalną płytę live musieliśmy poczekać aż do 2016 roku, 47 lat od założenia kapeli.
Ponieważ na początku tej dekady panowie Gibbons, Hill i Beard koncentrowali się na promowaniu udanego krążka "La Futura", w czasie koncertów rzadziej sięgali po największe przeboje pokroju "La Grange", "Legs", "Sharp Dressed Man" czy "Cheap Sunglasses". Przyszła pora nadrobić zaległości. Co prawda w żadnym oficjalnym materiale ZZ Top nie podają, z jakich lat pochodzi 15 nagrań upchniętych na płycie "Tonite at The Midnight", to jednak wnioskuję, że chodzi o zeszłoroczną trasę ("2015 Tour" - oryginalna nazwa, czyż nie?), w czasie której prezentowali wszystko, co mają najlepsze.
Od stycznia do lipca brodacze (i wąsacz) zwiedzili trzy kontynenty i kilkadziesiąt miast (zagrali m.in. w Dolnie Charlotty), większość koncertów rejestrując z myślą o wydawnictwie, które trzymam w łapach. Znalazło się na nim 15 piosenek zarejestrowanych w 13 miastach.
O zawartości krążka już pisałem - dostajemy wybór praktycznie wszystkich najważniejszych kawałków ZZ Top, z których mnie osobiście najbardziej podoba się żarliwe, pełne rock'n'rolla nagranie "Waitin' For The Bus". Z absolutnych klasyków brakuje tylko "Viva Las Vegas" i "I Gotsta Get Paid". O ile nieobecność pierwszego nie dziwi, gdyż Amerykanie od wielu lat nie mają go w koncertowej setliście, o tyle ten drugi był regularnie grany w czasie wspomnianej trasy. Być może żadne nagranie nie nadawało się do umieszczenia na krążku.
O ile więc dobór repertuaru nie budzi większych kontrowersji, o tyle brzmienie już tak. Wyraźnie słychać, że ktoś przy nim grzebał w studiu. Szczególnie cierpi na tym papierowa perkusja, jakby Frank Beard tłukł się na kartonach, zamiast na solidnych garach. Rozumiem, że w przypadku koncertówek studyjne ujednolicenie brzmienia jest wręcz pożądane, ale na Boga - można było to zrobić lepiej. Z kolei jeśli chodzi o gitarę tę akurat wypadałoby nieco przybrudzić, gdyż "chodzi" tak, jakby Billy Gibbons dograł ją dla uzyskania lepszego soundu. Rozumiem, że być może jedyna koncertowa płyta ekipy powinna kopać po dupie, ale inżynieryjne sztuczki można było wykorzystać nieco subtelniej.
Do najlepszych koncertówek w historii "Tonite at The Midnight" sporo brakuje, jednak skoro to jedyna tego typu płyta ZZ Top nie ma co wybrzydzać. Dla fanów pozycja obowiązkowa, pozostali mogą sobie raz posłuchać w serwisie streamingowym i odpuścić kupno.
Jurek Gibadło