Hollie Stephenson
Gatunek: Blues i soul
Osiemnastoletnia Hollie Stephenson została już dostrzeżona przez świat, który przygotował dla niej punkt odniesienia pod imieniem i nazwiskiem Amy Winehouse.
Obie Panie łączy wokal, gitara, Londyn, gatunek wykonywanej muzyki i skala, do której Hollie Stephenson dopiero aspiruje. Biorąc jednak biorąc pod uwagę jej debiutancki album zatytułowany po prostu "Hollie Stephenson" łatwo o wrażenie, że te aspiracje wkrótce okryją się złotem. Ten krążek to bowiem piękna ilustracja nastoletniego, nieskażonego jeszcze brudami show businessu talentu wokalnego. To silny kobiecy wokal dryfujący pomiędzy bluesem, jazzem i soulem.
Nad rozwojem talentu Hollie czuwa Dave Stewart z Eurythmics, który jest także producentem płyty, a zarazem autorem partii gitarowych i, szerzej, architektem sukcesu młodej wokalistki. W kolażu rozmaitych instrumentów na debiutanckim krążku Hollie Stephenson wystąpiło też wielu muzyków sesyjnych: wokalistów, twórców bluesa, jazzu, soul i rocka. Całość nagrana w amerykańskich studiach Augury, Neptune i United Recording Studios, a także w studiu Geejam na Jamajce charakteryzuje się przyjemnym klimatem, wysoką jakością brzmienia i niebanalnymi kompozycjami. Ponadto (a może przede wszystkim?) album rzeczywiście przywołuje skojarzenia z niezapomnianą Amy Winehouse, przywołuje też sentymenty związane z muzyką, która na szczytach popularności bywała kilkadziesiąt lat temu.
Krążek zawiera w sumie jedenaście utworów. Ich centralnym punktem jest oczywiście osiemnastoletnia wokalistka, aż nadto dojrzała jak na swój wiek. Stephenson zaprezentowała się tu na tle kompozycji radosnych i żywiołowych, przywołujących ducha amerykańskiego rhythm and bluesa sprzed kilku dekad (warto sprawdzić: "Pointless Rebellion", "My Own Tears" oraz opatrzone pięknymi chórami "Revelation" i "Man of Few Words"), jak również w utworach bardzo lirycznych, niezrywających jednak z retro klimatem, pozwalających odpłynąć w otoczeniu mocnych, wyrazistych fraz Hollie (polecam szczególnie numery "Broken Heartstrings" i "Sunday Morning", a także fenomenalny "Leave Her Be", singlowy "Lover’s Game" czy też schowany za mgłą "Old Friend"). Młoda artystka czaruje swoim charakterystycznym wokalem zarówno przy akompaniamencie gitar i perkusji, jak również trąbek, saksofonu i klawiszy, a także wówczas, gdy nie wybrzmiewają żadne instrumenty. To ona na albumie jest najważniejsza i żadne partie instrumentalne nawet na chwilę nie zagroziły jej pozycji.
W partiach wokalnych Stephenson wyłania się coś ewidentnie uspokajającego, wprowadzającego w stan przyjemnej ekstazy. Nawet na chwilę nie daje się odczuć, że mamy do czynienia z osiemnastoletnią debiutantką. Zaskakująca dojrzałość Hollie Stephenson w zestawieniu z grupą fajnych utworów tworzy więc pomyślny debiut i zarazem stanowi zapowiedź wielkiej kariery. Sądzę więc, że jeżeli nauczony doświadczeniem Dave Stewart zapanuje nad mrocznymi mackami muzycznego biznesu i roztoczy nad Hollie odpowiednią opiekę, to wkrótce ona sama - przy całym zaszczycie tego porównania - nie będzie porównywana do Amy Winehouse. Stanie się po prostu wielką Hollie Stephenson.
Konrad Sebastian Morawski