Jeff Angell's Staticland
Gatunek: Blues i soul
Świetny album, do którego chce się wracać i wracać - tak w kilku słowach można streścić opowieść o płycie Jeffa Angella, wokalisty i gitarzysty związanego z blues/hard rockowymi kapelami The Missionary Position i Walking Papers.
No i w tej zachrypłej, blues rockowej stylistyce obraca się cały "Staticland", z różnymi domieszkami co prawda, ale sednem jest jednak blues. Momentami jest on przesączony przez stylistykę grunge'owo-punkową, może nawet w duchu Nirvany, bo i sam Angell ma w głosie żyletę godną Kurta Cobaina, innym razem Jeff kieruje wycieczkę w stronę alternatywnego rocka, ale nie takiego zniewieściałego bądź androgenicznego, raczej wysmakowanego i męskiego, pachnącego tytoniem i knajpianą opowieścią. Propos knajp, to jest w tej muzyce coś z atmosfery barowych przechadzek w stylu Toma Waitsa, bądź apokaliptycznego, depresyjnego klimatu jakby spod batuty Nicka Cave'a. A pop rock? Też by się znalazł, jakby się uprzeć. Wreszcie i sporo hard rocka - takiego o obliczu bluesowym, nie do końca pachnącym przeszłością, ale też nie nowością, zawieszonego gdzieś pomiędzy epokami, co zresztą wydaje się być ogromną zaletą "Staticland" - ta muzyka jest bezterminowa, bez różnicy dla niej są mody i style, bo po prostu kapitalnie brzmi i pewnie równie dobrze brzmieć będzie za dekadę.
Poza tym to niesamowicie różnorodna przygoda. Dzieje się na tym krążku wiele znakomitości, a już na pewno nie można popaść w monotonię, bo co numer to Jeff Angell serwuje coś innego, coś zaskakującego, a przede wszystkim świetnego. Te stylistyczne roszady jakimś jednak cudem łączą się w spójny klimat - zadymiony, knajpiany, zachrypły, szorstki. Zaśniedziały, lekko pokryty rdzą, piaskowy. Podoba mi się też w niej ta bezpretensjonalność i prawdziwość każdego dźwięku, swego rodzaju kontrolowany brud. Również to, że jest świetnie zaśpiewana - trochę na Springsteena, trochę na Cobaina, z chrypką i jakby na lekkim rauszu. Ten album po prostu ma swój, specyficzny charakter i dzięki temu, że Jeff Angell potrafił stworzyć tak dojrzałą a przede wszystkim przesiąkniętą dobrym, muzycznym smakiem płytę, od razu każe o nim myśleć jak o Artyście przez wielkie "A". Niewielu muzyków ma to wyczucie dźwięku i zawsze wyprodukują jakiś wstydliwy koszmarek, tymczasem "Staticland" nie ma słabszych stron, pozbawiony jest kiepskich momentów. Tu wszystko do siebie pasuje i cudnie ze sobą gra.
Już od dłuższego czasu wsłuchuję się w opowieści Jeffa Angella i nie mam ich dosyć. Co chwilę mam ochotę po raz kolejny wrzucić w odtwarzacz "Staticland" i metodycznie to robię. Krążek jest uzależniający. Świetnie brzmi, świetnie się go słucha, ma kapitalny klimat i różnorodny charakter. Dużo rewelacyjnych gitar i jeszcze lepszych wokali. Po prostu wszystko tu zagrało jak trzeba. Jestem zachwycony i gorąco polecam!
Grzegorz Bryk