Nowy album nigeryjskiej wokalistki mógłby stanowić idealne tło pod lekturę "Pożegnania z Afryką".
Nie rozchodzi się może aż tak bardzo o atmosferę, czy jakąkolwiek zbieżność klimatyczną, a raczej o zaangażowanie w sprawę. Zarówno Karen Blixen, jak i Nneka Lucia Egbuna, opowiadają o Afryce w taki sposób, że chce się ich słuchać. O problemach afrykańskich narodów, w przypadku Nneki przede wszystkim Nigerii, ich kulturowej tożsamości, o edukacji, ciężarze egzystencji, ale i pokorze wobec niej. Wreszcie pojawiają się też historie bardziej uniwersalne, o miłości i rodzinie, wytrwałości i dążeniu do spełnienia. Lista górnolotnych tematów, które o ile w książce zdają się być całkiem naturalne, to w odniesieniu do albumu muzycznego mogą stanowić niezła zagwozdkę. Nneka porwała się jednak na coś więcej niż zestaw numerów do potupania i pobujania w rytm świateł stroboskopowych, jest to zresztą pierwszy krążek, który wydała pod szyldem własnej wytwórni Bushqueen Music, bo "My Fairy Tales" to w istocie album koncepcyjny, stąd ta zaangażowana tematyka - jak przecież wiadomo, koncepty są rzeczami nieco cięższego kalibru.
Tu jest tak przede wszystkim w warstwie lirycznej, bowiem pod względem muzycznym Nneka niespecjalnie oddala się od stylistyki, dzięki której rozbujała świat. Wciąż podśpiewuje tym swoim soulowym cudeńkiem na tle afrobeatu, nierzadko zanurzonego w klimatach rozkołysanej estetyki reggae i skocznego funku. Mniej jest hip-hopu i R&B, więcej ciepłych syntezatorów i ociekających cukrem gitar. Sam materiał jest subtelny, rozgrzany, ale nie nachalny - nawet potencjalne przeboje jak niezwykle melodyjne "Local Champion", "Surprise" (w pewnym momencie rozpędzony afrykańskim rytmem) czy "My Love, My Love" nie drażnią uszu produkcją, są naturalne i na swój sposób bardzo estetyczne. Tytuł krążka trafnie obrazuje jego zawartość, 35 minut, 9 rozkołysanych bajek, które rzeczywiście trzymają z lekka baśniowy, wycofany i odpowiednio podbarwiony klimat.
Może rzeczywiście w opowieści o trudach afrykańskiego życia, chciałoby się więcej Afryki, nawiązań do rdzennej muzyki, afrykańskich rytmów i zaśpiewów. Ostatecznie jednak albumu słucha się na tyle dobrze, że przestaje przeszkadzać rozbieżność pomiędzy zaangażowaną częścią liryczną, a rozbujaną stylistyką.
Grzegorz Bryk