Jeśli trafiasz do bluesowego Realu Madryt, to znak, że cholernie utalentowany z ciebie zawodnik i już teraz musisz grać najlepszą piłkę w życiu.
Mam wrażenie, że już gdzieś o tym pisałem, ale powtórzę się: środowisko bluesowe ma bardzo ciekawe podejście do wieku. Oto Toronzo Cannon, bohater tego tekstu, mając 48 lat ciągle klasyfikowany jest do grupy "młodych zdolnych", którzy największą karierę mają dopiero przed sobą. Cóż, do bluesa widocznie po prostu trzeba dojrzeć.
Pochodzący z Chicago gitarzysta i wokalista właśnie dojrzał do poziomu reprezentacyjnego, skoro przed nagraniem "The Chicago Way", najnowszego, czwartego krążka w dorobku Amerykanina, zgłosiła się do niego wytwórnia Alligator. Wydanie płyty pod jej banderą to mokry sen każdego bluesmana, a długoletni kontrakt oznacza wejście do ekstraklasy gatunku.
Okoliczności przemawiają zatem za dokładnym zapoznaniem się "The Chicago Way". A co o płycie mówi zgromadzony na niej materiał? Po pierwsze, że Cannon to zapalony twórca. Wbrew bluesowym standardom, nie ma tu tony coverów czy też numerów napisanych z milionem współpracowników. Za wszystkie 11 piosenek w całości odpowiada Toronzo: od muzyki, przez aranżację, po tekst.
Facet koncentruje się przede wszystkim na związkach damsko-męskich i afirmacji kobiecego piękna. Nie sili się może na niezwykłą oryginalność, ale przecież nie o nią, a o szczere uczucia w bluesie chodzi. A te wylewają się z każdego słowa i każdej nuty Cannona.
"The Chicago Way", podobnie zresztą jak poprzednie krążki artysty, krąży głównie wokół chicagowskiego bluesa: elektrycznego, żwawego, tu i ówdzie okraszonego partiami dęciaków (np. "Fine Seasoned Woman"), gdzie indziej mizdrzącego się do fusion (np. "Jealous Love"). Dominuje jednak zdrowe blues-rockowe granie, nawiązujące do twórczości Muddy'ego Watersa, JJ Cale'a czy nawet The Allman Brothers Band. Wszystkie kompozycje mają puls, drive i lekko upstrzony przesterem riff. Ciężko mi więc wyróżnić jeden.
Muszę za to wskazać pewien minus całej twórczości Cannona - muzyk nie ma w sobie ni krztyny charakterystyczności. Szczegółu, który wyróżniłby go na tle innych bluesmanów. Wrzucając do odtwarzacza jego płytę - bez wcześniejszego spojrzenia na okładkę - nie jesteś w stanie powiedzieć, że gra ją właśnie Toronzo. Zarówno styl gry, jak i wokal niosą echa takich muzyków, jak przywołani wcześniej, ale też B.B.King, Keb Mo czy Michael Burks.
I właśnie z tego powodu odnoszę wrażenie, że - wracając do terminologii piłkarskiej - "Złotej Piłki" Cannon nigdy nie zdobędzie. Jednak i tak - moim zdaniem - lepiej być średnim z najlepszych, niż najlepszym z przeciętnych.
Jurek Gibadło