Kolory bluesa
Gatunek: Blues i soul
Kiedy posłuchałem tej płyty po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, że tu się wiele rzeczy po prostu zgadza.
Nazwa zespołu - nie ma prostszej i bardziej adekwatnej, aby opisać czterech Ślązaków grających bluesa, tytuł płyty - szczera prawda bo to właśnie na tym krążku słychać, a ostatni utwór to... "Ostatni blues".
Śląska Grupa Bluesowa to jeden z niewielu, jeśli nie jedyny, zespół polskiej sceny bluesowej z tak dominującą rolą fortepianu i to jakiego! Jan Skrzek to nie Rafał Blechacz i to wiadomo, ale w jego grze jest tyle entuzjazmu, naturalności i szczerości, że nie można jego stylu pomylić z kimkolwiek innym. Kyks rzecz jasna również gra na harmonijce i śpiewa (także w gwarze śląskiej), a w każdej z tych ról jest jedyny w swoim rodzaju i niepodrabialny.. To nasz skarb narodowy! Leszek Winder każdą swoją solówką udowadnia, że jest mistrzem gitarowej sztuki. Czasem sięga po akustyka dodając utworom delikatnego tła.
Największa część repertuaru to dzieło Jana Skrzeka. Utwory te są pięknie nasycone jego stylem. Obowiązkowo z mocnymi fortepianowymi akordami. "Zaklęty w klawisze" to bardzo autobiograficzny utwór wyśpiewany przez Skrzeka, chociaż to nie on jest autorem tekstu. Prostymi słowami i szorstkim głosem opowiada o swoim 40 letnim muzykowaniu. Wydawało mi się, że udział Sebastiana Riedla w drugiej części utworu to kiepski pomysł. Nawet się lekko zirytowałem, bo wokalnie obaj panowie kompletnie do siebie nie pasują (na szczęście nie śpiewają w duecie). Teraz uważam to za doskonały pomysł. Obaj pochodzą z innego pokolenia, ale do obu pasuje przesłanie zawarte w tekście.
Kiedy słucham "Nie zapomną bluesa", zawsze przypomina mi się film, jaki można obejrzeć w sieci, pokazujący muzyków przy pracy nad płytą w zwykłej góralskiej chacie. To surowe otoczenie niezwykle koresponduje z brzmieniem utworu. Na drugim biegunie można umieścić instrumentalną perełkę "Mała szafirowa karbidka". Misternie utkana z dźwięków delikatna (perkusja grana miotełkami, akustyczna harmonijka, subtelna partia fortepianu) i pełna przestrzeni kompozycja basisty Mirosława Rzepy bliższa jest w charakterze rockowi progresywnemu niż bluesowi. Niezwykle obrazowa muzyka, która wywołuje w wyobraźni widok migającego płomienia górniczej lampki. Zaraz potem kolejna mocna rzecz. "Ostatni blues" to slow blues skomponowany przez Leszka Windera. Otwiera go i zamyka najprawdziwsza kapela góralska. Gościnnie na Hammondzie zagrał Krzysztof Głuch, a na skrzypcach Jan Gałach. Kompozytor ozdobił całość piękną gitarową solówką.
Zaproszeni goście wyjątkowo wyraźnie zaznaczyli swój udział na płycie. To nie jest tylko zwykłe odegranie czy odśpiewanie swojej partii jak to zazwyczaj bywa. Adam Kulisz i Eugeniusz "Siczka" Olejarczyk (tak, tak ten z KSU) dorzucili od siebie po jednym własnym utworze i to utrzymanym w swoim natychmiast rozpoznawalnym stylu. W przypadku kompozycji "Chachor" można spokojnie użyć sformułowania, że to Śląska Grupa Bluesowa towarzyszy Kuliszowi, a nie na odwrót a "Sztyl od kilofa" pochodzi wprost z repertuaru KSU czyli jest nieco punkowo. Nawiasem mówiąc, to jeden z ciekawszych utworów na "Kolorach bluesa". Niesłychanie rewolucyjny tekst, a refren mogliby wykrzyczeć górnicy groźnie wymachując trzymanymi w dłoniach trzonkami od kilofów w kolejnym proteście: "Sztyl od kilofa w ręce górnika, nie można już kłamać, nie można unikać, nie można udawać, że dziura w budżecie, że tak by się chciało, że nie jest się śmieciem". Duet wokalny Karolina Cygonek i Siczka palce lizać!
Jan Gałach często i chętnie pojawia się gościnnie na płytach różnych wykonawców i za każdym razem wzbudza mój zachwyt. Jego gra, to cudownie aksamitne brzmienie elektrycznych skrzypiec nieodmiennie powoduje u mnie "miętkość" w kolanach. Na albumie zagrał w dwóch utworach "Bogactwo widzi nawet ślepiec" i "Ostatni blues", pokazując swoje absolutne mistrzostwo. W tym drugim z wymienionych w jego solówce można się doszukać nawiązań do stylu Jana Błędowskiego. Kolejny gość, którego obecność pięknie słychać to Bronisław Duży. Zagrał na puzonie i muszę przyznać, że dołożenie tego instrumentu to doskonały pomysł. Nie jest to może coś wyjątkowo oryginalnego, bo choćby na ostatnich płytach Robbena Forda też pobrzmiewa puzon, ale dlaczego nie korzystać z dobrych i sprawdzonych pomysłów? Genialnie brzmi ten instrument - aksamitnie i ciepło ale jednocześnie mocno i wyraziście. Trąbka byłaby zbyt ostra, za to puzon pasuje idealnie.
To nie jest wydawnictwo dla muzycznych pedancików lubujących się w nieskazitelnym brzmieniu, perfekcyjnym wykonaniu i czystości każdego dźwięku czy wyśpiewanego słowa. Dużo tu surowości, naturalności, autentyzmu i szczerości. Bez wyrachowania, sztuczności i nadmiernego kombinowania.
Robert Trusiak